Kiedy obserwuję, jak uchodząca za najlepszą na warszawskim Służewiu cukiernia zamienia się w oddział Aliora, zastanawiam się, czy Polacy naprawdę potrzebują setek placówek kolejnego banku?

Eksperci odpowiadają jednym chórem - tak. Wskazują przy tym na casus Polbanku, który w ciągu dwóch lat wyrósł na jednego z największych graczy na rynku kredytów hipotecznych. Mówią też, że o ile Polacy przekonali się do płacenia rachunków przez internet, o tyle takich produktów jak pożyczka na mieszkanie nie da się sprzedać bez tradycyjnej placówki. Czy jednak rzeczywiście przy ulicy Marszałkowskiej potrzeba aż tylu (świecących pustkami) oddziałów jednego banku? A może jesteśmy aż tak leniwi, że potrzebujemy bankowego oddziału pod domem, w miejscu, gdzie wcześniej była - jak się okazuje - mniej potrzebna cukiernia lub mniej rentowna pralnia?

Przekonamy się o tym najpóźniej za kilka lat, kiedy powstaną już te setki Aliorów, Allianzów, Getinów czy Fortisów i będziemy się zastanawiać, gdzie kupić pączki za pożyczone od nich pieniądze.