Panika w ostatnich miesiącach pozwoliła dopisać obecną bessę do listy najgłębszych trendów spadkowych w historii amerykańskiej giełdy. Do czwartkowego zamknięcia strata Dow Jonesa względem ubiegłorocznego szczytu sięgnęła 39 proc. Tym samym mamy już powtórkę z czasów bessy z lat 2000-2002, kiedy najstarszy amerykański indeks zanurkował o 40 proc. Tyle tylko, że ostatnio na sprowadzenie indeksu o tak duży procent wystarczył rok, podczas gdy poprzednim razem bessa trwała grubo ponad 2 lata. Teraz mamy trend spadkowy, o jakim wcześniej inwestorzy grający na zniżkę cen mogli tylko marzyć. Od początku października Dow Jones zanurkował o 20 proc., niemal nie zatrzymując się po drodze.
O ile Dow Jones jest dobry do historycznych porównań (ponieważ sięga jeszcze XIX wieku), to inwestorzy przypatrują się teraz przede wszystkim S&P 500. Jednym z powodów jest wizja powstania długoterminowej formacji podwójnego szczytu. Wymogiem jej pełnego ukształtowania jest przebicie dna poprzedniej bessy, czyli 777 pkt. Z jednej strony bez przetestowania tego ważnego oporu może się nie obyć, zanim dojdzie do silnego odreagowania. Z drugiej strony, gdyby bariera ta została przebita, panika mogłaby osiągnąć rozmiary jeszcze większe niż ostatnio. Inna sprawa, że wątpliwe jest raczej, by nawet w razie pełnego ukształtowania się podwójnego szczytu doszło do tak znacznej przeceny, jaka wynikałaby z teoretycznego potencjału tej formacji. Modelowo po wybiciu w dół z takiego układu indeks powinien zanurkował o tyle, ile wynosi odległość między szczytami a dnem ostatniej bessy. Teoretycznie więc S&P 500 mógłby się cofnąć do poziomu z połowy lat 90. Dlaczego tak pesymistyczny scenariusz jest wątpliwy? Jeśli spojrzeć na lata 70., to widać, że tak długoterminowe techniczne poziomy nie mają znaczenia takiego, jak wynikałoby to z teorii. Przebicie przez S&P 500 w 1974 r. poziomu wsparcia z 1970 r. zapowiadało paradoksalnie bliski koniec trendu spadkowego.