Wygoda użytkowania i korzystne kursy – to najważniejsze zalety internetowych serwisów wymiany walut. Klient, który spłaca ratę kredytu walutowego przelewem w złotych, przepłaca przynajmniej 10 groszy na każdej jednostce szwajcarskiej waluty. Jeśli zamiast tego kupi ją w Internecie, zapłaci za franka zaledwie 2–3 grosze więcej od stawek z rynku międzybankowego. Podobne kursy mogą oferować najtańsze tradycyjne kantory, one jednak narzucają znacznie mniej wygodną, gotówkową formę rozliczeń.
Walka o zaufanie
Ryzyko wiąże się z modelem działania internetowych kantorów. Po dokonaniu rejestracji klient powierza serwisowi swoje pieniądze (wykonuje przelew na jego konto), a kupowaną za nie walutę otrzymuje dopiero po pewnym czasie. Oczekiwanie na zwrotny przelew trwa od kilku minut do jednego dnia roboczego. Dokładny termin wpłynięcia pieniędzy zależy przede wszystkim od tego, czy klient ma konto walutowe w tym samym banku co internetowy kantor. Kluczowe jest więc przekonanie kupującego, że w tym czasie jego pieniądze są bezpieczne.
Polskie internetowe serwisy wymiany walut nie mogą się pochwalić zbyt długim stażem (najstarszy istnieje od niecałych dwóch lat), muszą więc sięgać po inne argumenty. I tak właściciele serwisu Internetowykantor.pl podkreślają, że działają w formie spółki jawnej dwóch osób fizycznych. To oznacza, że wspólnicy odpowiadają za jej zobowiązania całym majątkiem – ma to gwarantować ich uczciwość.
Z kolei Cinkciarz.pl chwali się polisą o wartości 2 mln zł wykupioną w jednej z największych firm ubezpieczeniowych. Wartości tego zabezpieczenia nie można jednak ocenić, nie znając listy wyłączeń odpowiedzialności towarzystwa.
Serwis DomWaluty.pl przekonuje, że nad „bezpieczeństwem wykonywania transakcji od strony merytorycznej" czuwa zespół dilerski domu maklerskiego, który jest współwłaścicielem serwisu. – Sam fakt, że w akcjonariacie spółki znajduje się podmiot nadzorowany przez KNF nie oznacza, że komisja nadzoruje również działalność takiej spółki – zaznacza Łukasz Dajnowicz, rzecznik KNF.