W tym roku zarządzający częściej niż w poprzednich latach wskazywali, że korzystają z analizy technicznej, coraz większa grupa deklarowała jednocześnie, że nieprzydatne dla ich pracy są strategie rynkowe. Czy narzędzia, jakie stosujecie, lepiej sprawdzają się w czasie dużych wahań na rynkach?
Wydaje się, że tendencje, o których Pan mówi, nie są przypadkowe. W obecnej sytuacji rynkami rządzą emocje inwestorów, a nie czynniki fundamentalne. Także narzędzia analizy technicznej, czyli tzw. kreska stanowiąca wypadkową psychologii i stanu rynku, mogą być jak najbardziej przydatne. Z doświadczenia wiemy przecież, że historia niewiele nas uczy, stąd też doszukiwanie się podobnych wzorów zachowań co w przeszłości dać może cenne podpowiedzi.
Zarządzający czekają przede wszystkim na odpowiedź, czy obecne wyceny są już na tyle tanie, że można kupować, nie ryzykując dalszego spadku cen.
Wielu inwestorom wydawać się może, że wystarczy kilka godzin szkoleń i mamy już specjalistę od analizy technicznej. Niestety, nie jest to takie proste. Każdy student może wskazać i próbować interpretować konkretne formacje. Ale w obecnej fazie rynku mamy szereg mylnych sygnałów o kończących się przecenach – podobnie jak w I półroczu 2008, kiedy to rynek odpoczywał przed kolejnym uderzeniem bessy.
Zdaje sobie sprawę, że zarządzającym zależy na jak najtańszym zakupie pakietów akcji. Ale analityk techniczny nie stawia sobie za cel szukanie dołków. Nie chodzi bowiem o maksymalizacji stopy zwrotu przy wysokim ryzyku, ale uzyskanie jakiegoś przyzwoitego wyniku nie obarczonego dużą niepewnością. Duże znaczenie mają tutaj średnie expotencjalne, których odpowiedni dobór pozwala dosyć precyzyjnie określić strefę wyhamowania korekty przed kontynuacją dotychczasowego trendu.