Z szacunków BGŻOptima wynika, że w 2016 r. wartość depozytów Polaków będzie rosła w szybkim tempie, by na koniec roku sięgnąć niemal 700 mld zł. I to pomimo niewielkiego oprocentowania.
Dwucyfrowa dynamika
Według najnowszych danych publikowanych przez NBP wartość detalicznych oszczędności trzymanych przez gospodarstwa domowe w bankach na koniec grudnia 2015 r. wynosiła 607 mld zł. BGŻ Optima prognozuje, że w I kwartale tego roku na lokatach będzie już niemal 650 mld zł, czyli o 6 proc. więcej niż na koniec ubiegłego roku i o 15 proc. powyżej stanu z I kwartału 2015 r.
W kolejnych miesiącach tego roku kwartalne tempo wzrostu depozytów trochę wyhamuje i wyniesie: 0,8 proc. w drugim kwartale, 2,4 proc. w trzecim i 3,1 proc. w czwartym. Jednak w ujęciu rocznym, w porównaniu do analogicznych okresów 2015 r. przyrost zobowiązań banków wobec klientów detalicznych wyniesie od 13 do ponad 15 proc. Na koniec roku wartość depozytów osób prywatnych może osiągnąć rekordowy poziom 692 mld zł.
Niski procent, a realny zysk
Skąd tak duże przywiązanie do depozytów bankowych, skoro ich oprocentowanie spadło do historycznie niskich poziomów? Analitycy BGŻOptima wyliczyli, że na koniec stycznia średnie rynkowe oprocentowanie trzymiesięcznej lokaty wynosiło 1,73 proc., półrocznej 1,89 proc., rocznej - 1,62 proc. Następnie oszacowali zysk, jaki klient uzyskałby po wpłaceniu 10 tys. zł na każdą z nich. Po odjęciu podatku Belki, urealnieniu wyniku o poziom inflacji (czyli de facto deflacji) otrzymamy następujące wyniki: 47,53 zł po trzech miesiącach oszczędzania, 101,55 zł po sześciu i 181,22 zł po dwunastu miesiącach. Oznacza to, że lokując 10 tys. zł na rocznej lokacie, miesięcznie zarabialiśmy jedynie 15,10 zł.
To niewiele, trzeba jednak pamiętać, że historycznie niskie jest nie tylko oprocentowanie, ale także inflacja. Choć wielu konsumentów tego nie zauważa, ceny przestały rosnąć, dzięki czemu realny zysk z niskooprocentowanej lokaty jest w rzeczywistości wyższy niż w latach, gdy za depozyty banki płaciły nominalnie po 6 proc. Sporą część przychodu zjadała bowiem wówczas inflacja.