W lipcu 2008 r. cena ropy osiągnęła rekordowy poziom 147 USD za baryłkę, przyczyniając się do spowolnienia w światowej gospodarce. Dopiero gdy recesja znacząco zmniejszyła popyt na „czarne złoto”, jego cena wróciła na przełomie roku do 34 USD. Od tego czasu znów jednak szybko rośnie i obecnie oscyluje wokół 80 USD. – Gdyby ropa w obecnych warunkach podrożała do 100 USD, skutki dla gospodarki byłyby takie same, jak rok temu przy 147 USD – ocenił niedawno ekonomista Nouriel Roubini. – Bańka na rynku ropy jest na czele listy czynników, które mogą wykoleić ożywienie gospodarcze – wtóruje mu Ethan Harris, główny ekonomista Bank of America-Merrill Lynch.
W czwartek MAE oznajmiła, że po półtora roku spadków popyt na ropę znów zaczął rosnąć, jej średnie dzienne zużycie w 2009 r. wyniesie 84,8 mln baryłek, o 1,7 proc. mniej niż w 2008 r. Jeszcze w przyszłym roku zapotrzebowanie na energię nie wróci do poziomu sprzed kryzysu. Oznacza to, że hossa na rynku ropy ma niewiele wspólnego z czynnikami fundamentalnymi. Od marca napędzała ją w dużej mierze deprecjacja dolara. Większość ekspertów sądzi jednak, że amerykańska waluta nie będzie się już osłabiała w dotychczasowym tempie. W efekcie, ankietowani przez agencję Bloomberga analitycy prognozują, że w I kwartale 2010 r. ropa będzie kosztowała 70,5 USD, a w IV kwartale 79 USD.