Do poszkodowanych należą takie wielkie firmy finansowe jak niemiecki Deutsche Bank, brytyjski Barclays, czy szwajcarski gigant UBS. Deutsche Bank, według Euromoney Institutional Investor, największy na świecie diler walutowy, skarży się na znaczący spadek przychodów z tego tytułu z powodu mniejszych marż w trzecim kwartale, zaś UBS narzeka na niską zmienność.
Według CLS Bank, operatora największego systemu rozliczania transakcji walutami, w minionym kwartale dzienne obroty na tym rynku zmniejszyły się o 6 proc. do 4,72 biliona dolarów w porównaniu z tym samym okresem 2011 r.
Spowodował to splot czynników, m.iIn. rekordowo niskie lub bliskie tego poziomu stopy procentowe w Stanach Zjednoczonych, Europie i Japonii, obniżające atrakcyjność dolara, euro i jena, a więc trzech walut, którymi handluje się najczęściej. Ponadto banki centralne od Szwajcarii po Brazylię starają się kontrolować poziom kursów wymiany, co sprawia, że transakcje walutami tych krajów stały się mniej dochodowe.
- Kiedy stopy procentowe są na poziomie zerowym trudno jest grać na cyklicznych różnicach między poszczególnymi gospodarkami – zauważa David Bloom, odpowiedzialny za globalną strategię walutową w HSBC Holdings. Jego zdaniem w obecnej sytuacji, kiedy pojawiają się problemy częściej gra się na rynkach akcji bądź obligacji, a nie na walutowych.
Polityka banków centralnych nie zachęca spekulantów do wykorzystywania różnicy w kosztach pożyczania pieniędzy by postawić np. na euro w grze przeciwko dolarowi. W tym miesiącu rozpiętość notowań na tej parze wynosiła 3,21 amerykańskiego centa wobec 3,36 centa w październiku. Listopadowa różnica jest najmniejsza od lipca 2007 roku, kiedy było to 3,23 centa.