Kurs korony norweskiej wobec koszyka 44 walut partnerów handlowych Norwegii sięgnął wczoraj najwyższego poziomu od co najmniej trzynastu lat. Od początku roku zyskał około 5 proc., a zdaniem analityków to jeszcze nie koniec aprecjacji tej waluty.
Korona norweska jest coraz popularniejsza wśród inwestorów poszukujących bezpiecznych przystani, bo mniej atrakcyjny stał się frank szwajcarski. W tym tygodniu jeden z największych helweckich banków, Credit Suisse, powiadomił, że od poniedziałku wprowadzi ujemne oprocentowanie dużych depozytów w rodzimej walucie. W praktyce oznacza to, że inne banki będą musiały płacić za możliwość powierzenia mu franków. CS zdecydował się na taki krok, bo ma problemy z rentownym ulokowaniem gotówki, którą wpłacają klienci poszukujący bezpiecznej przystani. Z tego samego powodu już od ponad roku ujemne oprocentowanie dużych depozytów stosuje UBS.
– Na razie ujemne stopy procentowe dotyczą niewielkiej grupy klientów, ale granica została przekroczona. Frank będzie pod presją deprecjacyjną. A korona norweska będzie nadal bezpieczną przystanią, z którą wiążą się dodatnie stopy procentowe – wskazuje Dragh Maher, strateg walutowy w HSBC.
Oceniając na podstawie notowań CDS (instrumentów zabezpieczających posiadaczy papierów dłużnych na wypadek niewypłacalności emitenta), Norwegia to najbezpieczniejszy rynek na świecie. Dodatkowo, tamtejszy bank centralny nie może walczyć z aprecjacją korony na drodze obniżek stóp procentowych (główna stopa od marca tego roku wynosi tam 1,5 proc. w porównaniu z 0,25 proc. w Szwajcarii i 0,75 proc. w strefie euro), bo już teraz widać tam oznaki bańki na rynku nieruchomości.