Od początku roku wyemitowały, według danych agencji Bloomberga, dług denominowany w euro warty 87,7 mld euro. Po raz pierwszy stały się więc one największymi emitentami euroobligacji na świecie. Odpowiadają w tym roku za 21 proc. całej emisji, gdy spółki francuskie za 15 proc., niemieckie za 8 proc., a holenderskie za 13 proc.

Tym, co przyciąga amerykańskie spółki na europejski rynek długu, są oczywiście niższe koszty finansowania będące w dużej mierze skutkiem realizowania przez EBC programu QE. Indeksy obligacyjne Bank of America Merrill Lynch wskazują, że średnia rentowność denominowanych w euro obligacji spółek z ratingami klasy inwestycyjnej wynosi zaledwie 1,33 proc. W przypadku obligacji denominowanych w dolarach sięga ona 3,52 proc. O ile bowiem EBC zapowiada, że może w grudniu powiększyć QE, o tyle coraz więcej sygnałów wskazuje, że amerykański Fed dokona w grudniu pierwszej od 2006 r. podwyżki stóp.

– To nie jest jednorazowy fenomen. Amerykańskie spółki stały się tak ważną częścią europejskiego rynku długu, że inwestorzy z Europy zaczęli luzować swoje wewnętrzne regulacje dotyczące tego, ile długu emitentów spoza UE mogą posiadać w swoich portfelach – wskazuje Marco Baldini, szef działu długu państwowego, ponadpaństwowego i agencyjnego w Barclays Capital.