Amerykańskie akcje są droższe nawet niż w czasie narastania przedkryzysowych baniek. Taki wniosek można wyciągnąć, przyglądając się współczynnikowi ceny akcji do sprzedaży spółek (C/S) z indeksu S&P 500. Mediana dla niego wynosi 2,2. W 2007 r. sięgała 1,75, a w 2000 r., przed pęknięciem bańki internetowej, zbliżała się do 1,9.
Czas drożyzny
O ile jednak w 2000 r. współczynnik ten był ciągnięty w górę głównie przez spółki technologiczne, o tyle z wyliczeń firmy badawczej Ned Davis Research wynika, że obecnie jest on dosyć wysoki w przypadku większości dużych amerykańskich firm. Wpływ na jego wzrost miało to, że spadkowi ich przychodów w ostatnich kwartałach towarzyszyła stosunkowo dobra koniunktura na giełdzie. Indeks S&P 500 zyskał przez ostatnie trzy miesiące ponad 8 proc., gdy niemiecki indeks DAX i japoński Nikkei 225 wzrosły o ponad 6 proc. Przez ostatnie trzy lata S&P 500 zyskał zaś 26 proc., gdy DAX 23 proc., Shanghai Composite 22 proc., a polski WIG20 spadł o 26 proc. S&P 500 od historycznego rekordu z 2015 r. dzieli już tylko mniej niż 2 proc.
– Jeśli patrzymy na sprzedaż amerykańskich spółek, to ich akcje są drogie jak nigdy. Są drogie, również jeśli wykorzystujemy współczynnik C/Z Shillera – wskazuje Meb Faber, dyrektor inwestycyjny w firmie Cambria Investment Management.
Współczynnik C/Z Shillera bierze pod uwagę zyski spółek z ostatnich dziesięciu lat (liczone z uwzględnieniem inflacji). Dla indeksu S&P 500 wynosi on 26,2 i jest najwyższy od 2007 r.
– Wszystkie wskaźniki wycen mówią, że amerykańskie akcje są drogie. Jeśli te współczynniki będą rosnąć, dojdę do wniosku, że dobrze jest zacząć realizować zyski – wskazywał kilka tygodni temu rynkowy guru Ed Yardeni, szef firmy doradczej Yardeni Research. Jego zdaniem inwestorzy wpadli w pułapkę kupowania drogich akcji, gdyż polityka banków centralnych sprawiła, że obligacje dają mało zarobić.