W czwartek cena ropy WTI była o prawie 22 proc. niższa niż w szczycie z kwietnia. Wróciła na poziom ze stycznia. Ropa gatunku Brent jeszcze nie weszła w „bessę", ale niewiele jej do tego brakuje. W czwartek za jej baryłkę płacono 61,3 USD, gdy w kwietniu cena zbliżała się do 75 USD.
Bezpośrednim impulsem do ostatniej przeceny były opublikowane w środę dane amerykańskiej Administracji Informacji Energetycznych (EIA) mówiące, że zapasy ropy w USA (wyłączając rezerwy strategiczne) wzrosły w zeszłym tygodniu do 483,3 mln baryłek, czyli najwyższego poziomu od lipca 2017 r. Czynników prowadzących do przeceny jest jednak więcej, a głównym z nich są obawy przed ostrym spowolnieniem gospodarczym na świecie.
– Połączenie rosnących amerykańskich zapasów, obaw przed wojnami handlowymi oraz niepokoju dotyczącego gospodarki przeważyło nad czynnikami podażowymi, które doprowadziły cenę ropy WTI w kwietniu do poziomu 66 USD za baryłkę – twierdzi Matt Smith, szef działu analiz surowcowych w firmie badawczej ClipperData.
Analitycy Morgan Stanley zwracają uwagę na to, że w końcówce maja ropa Brent w ciągu trzech dni staniała aż o 12 proc. Przez ostatnie 35 lat do podobnych i silniejszych trzydniowych spadków jej ceny doszło 48 razy i zwykle działo się tak w trakcie recesji lub kryzysów finansowych. Ostatnim razem do takiego spadku w „normalnych warunkach" doszło w 2004 r. „Nawet na standardy rynku naftowego ostatnia wyprzedaż była niezwykła. Jest coraz więcej dowodów na ostrzejsze, niż się spodziewano, spowolnienie popytu" – piszą eksperci Morgan Stanley.