Rosja może zaatakować Ukrainę na przełomie stycznia i lutego – stwierdził Kyryło Budanow, szef głównego biura wywiadu przy ukraińskim Ministerstwie Obrony. W wywiadzie dla amerykańskiego magazynu „Military Times" nakreślił scenariusz, w którym wojska rosyjskie dokonają inwazji wzdłuż granicy wschodniej, a także z Krymu, z terenu Białorusi oraz desantów morskich pod Odessą i Mariupolem. Ten scenariusz pokrywa się z symulacją dokonaną przez amerykańskie tajne służby. Nad granicami ukraińskimi ma być skoncentrowane obecnie 92 tys. żołnierzy rosyjskich, a ich liczba może jeszcze wzrosnąć. Waszyngton już w październiku wysyłał sojusznikom sygnały mówiące, że niepokoi go ta koncentracja i że jest przekonany o agresywnych zamiarach Kremla. Wybadać intencje rosyjskich władz próbował William Burnes, szef CIA. 5 listopada spotkał się on w Moskwie z Nikołajem Patruszewem, sekretarzem Rady Bezpieczeństwa, a 8 listopada rozmawiał na ten temat telefonicznie z prezydentem Putinem. I wygląda na to, że Rosjanie nie zdołali przekonać Amerykanów o braku agresywnych planów wobec Ukrainy. Może nas więc czekać kolejnych kilka tygodni podwyższonego napięcia, które może wpływać negatywnie na regionalne aktywa.
Co do stracenia?
– Mamy nadzieję, że nasi przyjaciele uznają, że ich wybór jest między sprowadzaniem coraz większych ilości rosyjskich węglowodorów poprzez kolejne gigantyczne gazociągi a wspieraniem Ukrainy oraz także sprawy pokoju i stabilności – stwierdził brytyjski premier Boris Johnson.
Jeśli jednak doszłoby do rosyjskiej inwazji na Ukrainę, to wybór państw europejskich byłby bardziej ograniczony. Inwazja wiązałaby się zapewne z wyłączeniem gazociągów przebiegających przez terytorium ukraińskie. Nie wiadomo, czy proces certyfikacji gazociągu Nord Stream 2 zakończyłby się do tego momentu i czy Rosja miałaby alternatywną drogę do wysyłania gazu do Austrii. Jeśli zima byłaby wówczas mroźna, to skutkowałoby to szybkim wzrostem cen gazu na rynku spot w Europie. W ostatnich miesiącach ceny i tak już były mocno podsycane przez Gazprom, który zwlekał z napełnianiem magazynów w Europie.
Inwazja na Ukrainę byłaby nie tylko kolejnym czynnikiem rwącym łańcuchy dostaw i podsycającym inflację w Europie. Uderzyłaby również w euro, a także w złotego oraz w inne waluty państw naszego regionu. „Inwazja na Ukrainę byłaby kryzysem globalnym, ale przede wszystkim europejskim. Polska, Słowacja i Rumunia – kraje znajdujące się wewnątrz UE – znalazłyby się na froncie konfliktu. Establishment polityczny kontynentu, a szczególnie niemieckie elity, od wielu lat przymilające się Rosji, zostałby ukazany jako szokująco naiwny i beznadziejnie nieprzygotowany. (...) Euro słusznie przyjęłoby na siebie sporą część kary, gdyż rynki uznałyby, że przywódcy w Berlinie, Paryżu i Brukseli nie są zdolni przeciwstawić się rosyjskiej agresji, nawet jeśli administracja Bidena okazałaby się niewiele lepsza" – napisał w dzienniku „The Telegraph" niezależny brytyjski ekonomista Matthew Lynn, autor książki „Długa depresja: załamanie z lat 2008–2031".