Mijający tydzień przyniósł dwa doniosłe wydarzenia. Po pierwsze, amerykański indeks S&P 500 przekroczył umowny próg bessy, rozumiany jako spadek o 20 proc. od poprzedzającego rekordu. Po drugie, Rezerwa Federalna podniosła stopy procentowe o 75 punktów bazowych, najmocniej od 28 lat, a wypowiedzi szefa banku Jerome'a Powella obfitowały w jastrzębi przekaz dla rynków. Te oba zazębiające się fakty, aż proszą się o głębszą analizę.
Oficjalna bessa
Zacznijmy od czysto statystycznych przemyśleń. Przekroczenie progu bessy przez S&P 500 przenosi rozważania dotyczące trendu spadkowego trwającego na Wall Street od stycznia na inny poziom analizy. O ile wcześniej pytanie brzmiało: czy przecena rozwinie się w bessę – a ze statystycznego punktu widzenia prawdopodobieństwo tego wcale nie było tak wysokie – o tyle teraz pytanie brzmi: jaki historycznie był zasięg bessy?
Na pierwszym wykresie pokazujemy zestawienie rynków niedźwiedzia w dotychczasowej historii S&P 500, sięgającej 1957 roku (to wtedy indeks po raz pierwszy objął 500 spółek). Optymiści zapewne skupią uwagę na prawej stronie wykresu, gdzie widnieją słupki obrazujące najmniej dotkliwe bessy, które twarde dno osiągnęły tuż po przekroczeniu umownego progu. Myślenie typowo życzeniowe jest takie, że może i tym razem uda się zatrzymać rynek niedźwiedzia na tak wczesnym etapie. Ale te pobożne życzenia należy okrasić porcją sceptycyzmu, skoro:
- od 35 lat nie zdarzyło się, by bessa zredukowała wartość S&P 500 o mniej niż 33 proc.,