Kończący się pierwszy rok kalendarzowy kadencji prezydenta Donalda Trumpa, przynosząc zwyżkę S&P 500 o ponad 17 proc. (stan na 29 grudnia), nieźle wpisuje się w teorię cyklu prezydenckiego. Według niej pierwszy rok cyklu należy do najbardziej udanych. Wielodekadowa, powojenna średnia to +9,2 proc. Tegoroczny wynik jest więc nawet lepszy od tej średniej, a zarazem porównywalny do pierwszej kadencji Trumpa (2017), choć jednocześnie słabszy od rezultatów notowanych w okresie rządów Bidena i Obamy.
Co do drugiego roku cyklu, czyli 2026, statystyki mają już dużo mniej optymistyczny wydźwięk. Powojenna średnia to najskromniejsza w całym cyklu zwyżka S&P 500 średnio o 3,8 proc. Trzeba też jednak przyznać, że od tej relatywnie słabej średniej zdarzały się spore odchylenia. Jeśli weźmiemy pod lupę kilka najświeższych przypadków, to widać, że o ile dwa ostatnie były pod kreską (2022 i 2018 – notabene drugi rok poprzedniej kadencji Trumpa), to te wcześniejsze były z kolei powyżej wspomnianej średniej.
Dlaczego drugi rok cyklu prezydenckiego jest statystycznie problematyczny? Według jednej z teorii urzędująca głowa państwa stara się do połowy swej kadencji zmieścić niepopularne zaciskanie pasa, choć obecnie taka teza wydaje się mało adekwatna, biorąc pod uwagę planowany na przyszły rok głęboki deficyt budżetowy, związany m.in. z „wielką, piękną ustawą podatkową”. Za najbardziej adekwatną uznałbym natomiast teorię rosnącej niepewności politycznej przed jesiennymi wyborami do Kongresu.