Te tymczasem okazały się sporo lepsze od prognoz i wywołały kolejny przypływ optymizmu na Wall Street. Jak na razie zatem S&P 500 suchą stopą przechodzi przez grząskie z sezonowego punktu widzenia terytorium II połowy lutego, choć historyczne statystyki sugerują, że problematyczny okres rozciąga się jeszcze na I połowę marca. Ceną za dalsze „podpompowanie” kursów akcji za oceanem jest jednak jeszcze silniejsze techniczne wykupienie. Tygodniowy RSI, liczony dla S&P 500, kończył ubiegły tydzień powyżej 75 pkt – po raz pierwszy od stycznia 2020 r., czyli od okresu sprzed covidowego krachu. Ówczesny szczyt był jednak położony jeszcze wyżej (79) – gdyby i tym razem RSI miał dotknąć tego pułapu, oznaczałoby to S&P 500 powyżej 5200 pkt. Inną oznaką optymizmu jest wspięcie się wskaźnika ceny do prognozowanych zysków spółek do 20,5 na koniec ubiegłego tygodnia, co przekłada się na tzw. earnings yield (EY) poniżej 5 proc. Premia za ryzyko rozumiana jako różnica między EY a rentownością bonów skarbowych jest wyraźnie ujemna, podąża ścieżką znaną z końcówki lat 90., jak dowodził ostatnio Bank of America.
Rosnący apetyt na ryzyko przełożył się również na skurczenie się spreadu na rynku blisko spokrewnionych z akcjami ryzykownych obligacji korporacyjnych do poziomu najniższego od dwóch lat.