Dynamiczne odreagowanie bessy, które na Wall Street trwało równe dwa miesiące od czasu ustanowienia czerwcowego dołka (3667 pkt w cenach zamknięcia), wywindowało indeks S&P 500 o ponad 17 proc. Od połowy sierpnia koniunktura znów zaczęła się jednak psuć. W momencie pisania tego komentarza amerykański benchmark jest ok. 6 proc. poniżej sierpniowej górki.

Jeśli założyć, że letnie ocieplenie nastrojów było oparte m.in. na nadziejach na „Fed pivot”, czyli zasadniczy „gołębi” zwrot w polityce Rezerwy Federalnej, to piątkowe dosadne wystąpienie szefa banku centralnego Jerome Powella na konferencji w Jackson Hole zadało mocny cios tym spekulacjom. Wiele wskazuje na to, że na najbliższym posiedzeniu, 21 września, Fed podniesie stopy procentowe o kolejne 75 pkt baz. A jakby tego było mało, zgodnie z wcześniej nakreślonym planem, od września podwojeniu ma ulec miesięczne tempo redukcji bilansu banku centralnego, który na razie skurczył się do poziomu najniższego od stycznia.

Nadchodzący wrzesień to statystycznie najsłabszy miesiąc na Wall Street. Za ostatnie trzy dekady, szanse na zwyżkę S&P 500 we wrześniu wynosiły skromne 50 proc., a średnia zmiana była ujemna. Być może tę kapryśną sezonowość można by zbagatelizować, ale nie w sytuacji, gdy mamy do czynienia z tak jastrzębią polityką monetarną i rosnącym ryzykiem recesji.