Mimo, że wkrótce po otwarciu notowań w USA indeks S&P 500 zbliżył się do poziomu 1100 pkt (na którym ostatni raz znajdował się ponad rok temu), to na warszawskiej giełdzie optymizmu nie było dzisiaj widać. WIG osunął się o prawie 1 proc., zmniejszając ubiegłotygodniowe zyski posiadaczy akcji.
Korekta nie jest jednak dużym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę towarzyszące jej okoliczności. Właśnie dziś skończyły się zapisy na cieszące się ogromnym zainteresowaniem akcje PGE. Analitycy już od tygodni zastanawiali się, na ile oferta ta odciągnie kapitał z rynku wtórnego, hamując tym samym zwyżki notowań.
Dla indeksów giełdowych oferta PGE będzie miał wpływ aż do pierwszych dni listopada. Ważny będzie nie tylko sam debiut spółki (planowany wstępnie na 5 listopada), ale także moment rozliczenia zapisów i zwrot inwestorom części gotówki zamrożonej w ramach oferty. Część analityków liczy na to, że wracające na parkiet pieniądze pomogą w dalszej zwyżce kursów.
Za oceanem tymczasem trwa debata dotycząca zupełnie innych kwestii. Szerokim echem odbiła się wypowiedź ekonomisty Andrew Smithersa (szanowanego za przestrzeganie przed kupowaniem akcji na krótko przed krachem w 2000 r.), który uważa że amerykańskie akcje są przewartościowane o 40 proc. Jego zdaniem załamanie koniunktury giełdowej wisi na włosku, a przesądzi o nim nieuchronne zaostrzenie polityki pieniężnej w USA. Z poglądami tymi nie wszyscy analitycy się jednak zgadzają. Część z nich argumentuje, że w przeciwieństwie np. do początku 2000 r., teraz koniunktura gospodarcza jest dopiero na początku fazy ożywienia, a nie w szczytowym momencie.