Indeks WIG20 zyskał 0,75 proc., natomiast portfele mniejszych spółek mWIG40 i sWIG80 wzrosły odpowiednio 0,6 proc. i 0,48 proc. Silnie zachowywały się również ceny surowców na światowych rynkach oraz krajowa waluta.
Globalne rynki otrzymały wczoraj pomocną dłoń ze strony danych makro, a w szczególności tych zza oceanu. Liczba rozpoczętych budów wzrosła nieoczekiwanie o 6 proc., do 672 tysięcy. Jest to najwyższy poziom od października 2008 roku. Taki odczyt dobrze rokuje sektorowi budownictwa w USA, będącemu kołem zamachowym największej gospodarki świata. Inwestorzy nie przejęli się jednocześnie nie najlepszym odczytem liczby wydanych pozwoleń na budowę, które spadły w kwietniu o przeszło 70 tysięcy poniżej marcowego poziomu. To zły znak na przyszłość, który - jeżeli przerodzi się w trwalszy trend - może odbić się czkawką dla inwestorów na rynku akcji.
Niejednoznacznym danym z sektora nieruchomości towarzyszyły pozytywne wieści dotyczące inflacji PPI w USA. Ceny producentów nieoczekiwanie spadły do 5,5 proc. w ujęciu rok do roku. Oznacza to, że odradzająca się gospodarka nie zdołała jeszcze wytworzyć presji na wzrost cen. Dla inwestorów giełdowych przekaz jest jasny: niższa inflacja to brak potrzeby rychłych podwyżek stóp.
Niepokojące dane makro napłynęły za to z państw Starego Świata. I nie mam tu na myśli wyskoku inflacji w Wielkiej Brytanii, który w dużej mierze można postrzegać jako wybryk jednorazowy, ale przede wszystkim indeks instytutu ZEW dla Niemiec. Wskaźnik, który ze sporą skutecznością prognozuje sytuację gospodarczą, od dłuższego czasu popadł w wyraźną stagnację. Po rekordowych poziomach we wrześniu 2009 roku ZEW uparcie nie potrafi dźwignąć się na nowe szczyty.
Czyżby oznaczało to, że największa europejska gospodarka osiągnęła już szczyt swoich możliwości podczas obecnego ożywienia?Wiele wskazuje na to, że w najbliższych miesiącach giełdowi inwestorzy nie będą mieli lekkiego życia. Wiatrem w oczy mogą się okazać czynniki popytowo-podażowe.