A ponieważ 90 procent inwestorów preferuje obstawianie długich pozycji, to mamy do czynienia z takimi, a nie innymi nastrojami. Z drugiej strony spadki trwają już przeszło pięć lat, co doprowadziło do rzadko spotykanych wycen (przynajmniej na rynku akcji). Jeszcze jakby tego było mało z każdym miesiącem coraz bardziej siadają obroty na giełdach. Taki obraz sytuacji przynosi nam na myśl lata 2002–2003, czyli ostatni „megadołek". Zasadnicze pytanie, jakie pojawia się w tym momencie, to czy bardziej jesteśmy w 2002 roku, czy w 2003 roku? Próba odpowiedzi na to pytanie sprowadza się do próby ustalenia, kiedy skończą się spadki (bo to, że jesteśmy w okolicach dołków tego dziesięciolecia, nie powinno podlegać większym wątpliwościom), czy spadki skończą się w tym roku, czy jednak na ich koniec poczekamy do przyszłego roku? Argumentów za jednym i za drugim scenariuszem jest sporo, odpowiedzi należy szukać w dwóch miejscach. Jednym miejscem, z którego może przyjść sygnał zakończenia spadków, są banki centralne, a właściwie Fed (co pokazał już rok 2009) i tu sygnał może pojawić się w każdym momencie – najbliższy potencjalny to posiedzenie na początku sierpnia. Drugie miejsce, skąd może przyjść sygnał zakończenia spadków, to wskaźniki koniunktury gospodarczej. Obecnie znajdują się w trendzie spadkowym, jednak znajdują się blisko poziomów, na których historycznie następowała zmiana tendencji na wzrostową. Jednak do odwrócenia tendencji powinno dojść najwcześniej dopiero za kilka miesięcy.