Wtedy strach przed klifem fiskalnym okazał się niepotrzebny, a ci, którzy w obawie przed nim wyprzedawali amerykańskie akcje, musieli je potem drożej odkupywać. Teraz nie chcieli popełnić takiego błędu, ale się przeliczyli. Cięć ostatecznie nie udaje się uniknąć. Będą ważyć zarówno na tempie rozwoju gospodarczego, jak i wielkości zatrudnienia.
Inwestorzy nie lubią takich nieoczekiwanych rozstrzygnięć. Padają one przy tym na specyficzny grunt. Lutowe wskaźniki koniunktury przynoszą w wielu przypadkach słabsze odczyty niż miesiąc wcześniej. Tak było w USA, Wielkiej Brytanii, a przede wszystkim w Chinach. W Japonii i strefie euro odczyty nie dawały powodów do zmiany oczekiwań, bo wykazywały utrzymujące się spowolnienie gospodarcze. Najbardziej wymowne było osłabienie w Chinach, które sugeruje, że zamiast stopniowego ożywienia koniunktury możemy tam mieć do czynienia z dłuższym okresem jej stabilizacji. To na pewno nie zwiększa szans globalnej gospodarki na wyraźne przyspieszenie w II połowie tego roku, na co liczy większość inwestorów.
Rozczarowanie cięciami wydatków pada też na specyficzny grunt rynkowy. W ostatnim czasie zaczęły pojawiać się oznaki przesilenia koniunktury na rynkach ryzykownych aktywów. Obrazowały to między innymi: osłabienie notowań obligacji korporacyjnych, wyprzedaż surowców czy wyraźny wzrost zmienności cen akcji. To oznacza, że nie jesteśmy na początku fazy odwracania trendów, ale na części rynków ten proces jest już mocno zaawansowany. Do tej grupy należy warszawski parkiet. Po osiągnięciu wsparcia przy 45,5 tys., związanego z 23,6-proc. zniesieniem trwających od czerwca zwyżek (dotarcie do tego poziomu oznaczało też wyrównanie przez skalę spadku najsilniejszej korekty, jaka miała miejsce w ostatnich 9 miesiącach), odbicie jak dotąd jest bardzo mizerne. To oznacza słabość popytu i grozi przełamaniem bariery 45,5 tys. pkt. To byłby znak, że trend średniookresowy zmienił się na zniżkowy, a WIG nie zatrzyma się wcześniej niż w okolicy 44 tys. pkt. Nie ulega przy tym wątpliwości, że dalsze zniżki naszej giełdy będą się wiązać już nie z lokalnymi czynnikami, jak to było przez ostatnie dwa miesiące, ale ze słabą koniunkturą na światowych parkietach.