Sam początek notowań dawał nadzieję, że sesja będzie należała do byków. WIG20 rozpoczął dzień na solidnym plusie, co było o tyle zaskakujące, że dzień wcześniej doszło do mocnej wyprzedaży akcji w Stanach Zjednoczonych. Obawy, że nastroje z Wall Street przełożą się na warszawską giełdę, okazały się jednak nieuzasadnione.
Nie tylko jednak GPW pozostała głucha na głosy zza oceanu. Podobnie było na innych europejskich parkietach. Rósł m.in. niemiecki DAX, co również było argumentem za tym, aby kupować akcje na GPW. Inna sprawa, że we wtorek praktycznie każdy pretekst był dobry, aby wykonać jakiś ruch. Kalendarz makroekonomiczny nie rozpieszczał inwestorów, dlatego ci reagowali choćby na najdrobniejszy szczegół. Niestety, miało to wpływ też na drugą część notowań.
Przez długi czas na parkiecie nie działo się zbyt wiele, więc im bliżej końca notowań, tym większą uwagę rynek przywiązywał do tego, w jakim stylu kolejny dzień rozpoczną Amerykanie. Czy będzie to dalsza przecena napędzana wojną handlową ze Stanami Zjednoczonymi w roli głównej, czy w końcu dojdzie do odreagowania? W pierwszych minutach handlu zwyciężył ten pierwszy scenariusz. W efekcie i w Warszawie zaczęło robić się nerwowo. Ze wzrostu, który w przypadku indeksu największych spółek naszego parkietu sięgał około 0,5 proc., pod koniec dnia nie zostało już nic. Do ostatnich chwil nie było więc wiadomo, czy WIG20 zakończy dzień na plusie czy jednak znowu czeka nas przecena. Ostatecznie główny indeks stracił 0,1 proc. Mocno po raz kolejny tracił także sWIG80, który w ciągu dnia spadał nawet o 1,5 proc. Był to już kolejny dzień słabości „maluchów".
Warto przy tym zwrócić uwagę, że po raz kolejny zmianom na rynku towarzyszyły stosunkowo niskie obroty. Znów z trudem przekroczyły one poziom 600 mln zł, co jest słabym wynikiem, ale w ostatnim czasie jest to niestety norma. Warszawskiej giełdzie brakuje dopływu świeżego kapitału i co gorsze, na razie nie widać przesłanek ku temu, aby miało to się zmienić. Na razie chyba jesteśmy więc skazani na marazm. ¶