Jeszcze przed startem notowań było wiadomo, że rynki będą pod wpływem środowych wydarzeń w Stanach Zjednoczonych. Tam Rezerwa Federalna co prawda obniżyła stopy procentowe, ale nie o 50 pkt bazowych, jak niektórzy oczekiwali, ale jedynie o 25 pkt. Jakby tego było mało, nie padła żadna konkretna deklaracja, że jest to początek cyklu obniżek. Efekt był taki, że na Wall Street doszło do wyraźnej przeceny, co przełożyło się też na Europę. WIG20 zaczął dzień 0,4 proc. pod kreską, co trzeba jednak uznać za stosunkowo niski „wymiar kary". Jakby tego było mało, po początkowej słabości inwestorzy odzyskali wigor i indeks największych spółek znalazł się blisko poziomu zamknięcia z środy. Mimo więc niekorzystnych informacji pojawiła się szansa, że nie będzie to stracona sesja. Tym bardziej że do zakupów zachęcała postawa największych europejskich parkietów, gdzie świecił kolor zielony.

Nasz rynek trwał w zawieszeniu mniej więcej do godz. 14.00, czyli do momentu wejścia na rynek kapitału amerykańskiego. Niestety, później zaczęły się problemy. Marazm przerodził się w mocną wyprzedaż. WIG20 zjeżdżał na coraz niższe poziomy, a w pewnym momencie tracił prawie 2 proc. Nie pomógł nawet udany start notowań na Wall Street, gdzie po godzinie od rozpoczęcia handlu indeksy zyskiwały prawie 1 proc. U nas trwała ucieczka od ryzyka. Nic już nie było w stanie uratować czwartkowej sesji. WIG20 ostatecznie stracił 1,6 proc.

Patrząc na największe rynki, postawa GPW może dziwić. Trzeba jednak pamiętać, że środowa decyzja Rezerwy Federalnej wyraźnie też umocniła dolara, a to zazwyczaj działa na niekorzyść rynków wschodzących, do których wciąż zaliczana jest Polska. ¶