Po pokaźnym odbiciu cen ryzykownych aktywów od dołka marcowej panicznej wyprzedaży nie brakuje argumentów za ostrożniejszym podejściem.Wskaźniki ceny do prognozowanych zysków spółek (P/E) solidarnie wystrzeliły w górę na większości rynków akcji. Nie tylko na skutek zwyżki notowań, ale też na skutek zrozumiałego załamania prognoz zysków. Wg danych IBES szacunki zysków spółek z S&P 500 na ten rok zmalały o 25 proc. względem poziomu z końca lutego, a na przyszły rok o 14 proc. W efekcie wskaźnik P/E na koniec zeszłego tygodnia znalazł się w okolicy 20, najwyżej od... 2002 roku.

Z drugiej strony ktoś mógłby powiedzieć, że przecież wcześniej spadając o ponad jedną trzecią w trakcie paniki indeks S&P 500 nawet z nawiązką zdyskontował takie tąpnięcie zysków. Chodzi więc raczej o to, na ile uzasadnione jest tak silne odbicie od marcowego dołka. Z pewnością pomaga tu gigantyczna skala interwencji monetarnej Fedu. Mniej klarowne jest powiązanie obecnej sytuacji na Wall Street ze stanem gospodarki. Nasza analiza pokazuje, że gdyby giełdowy indeks miał utrzymać swą historyczną korelację z indeksem ISM Manufacturing, to na koniec kwietnia jego 12-miesięczna zmiana powinna być sporo na minusie (tymczasem w rzeczywistości była ledwie pod kreską).

Sprawę ułatwia spojrzenie na obecną sytuację z punktu widzenia długoterminowego inwestora, takiego jak np. tzw. insiderzy w spółkach. W marcu zwracaliśmy uwagę na falę ich zakupów akcji po niższych cenach. Wraz z odbiciem po prostu one wygasły. ¶