I nawet jeśli jest to głównie efekt tego, że prognozowane EPS (zyski na akcję) zaczęły się przesuwać nie tyle na skutek podnoszenia przez analityków szacunków na poszczególne lata, ile raczej metodologii liczenia, w ramach której akcent w coraz większym stopniu przesuwa się na zyski za 2021 rok (które mają być sporo większe niż tegoroczne), to jednak i tak jest to dużo lepszy sygnał niż wcześniejsze załamanie.
Bank Morgan Stanley, w ostatnim czasie znany z bardzo optymistycznych porównań obecnej sytuacji do tej z 2009 roku (początek wieloletniej hossy), sugeruje, że tak jak wtedy punkt zwrotny w prognozach zysków to mocny „byczy" argument. My jesteśmy nieco bardziej ostrożni, bo w odróżnieniu od 2009 roku wskaźnik ceny do prognozowanych zysków (Forward P/E) wynosi w przypadku S&P 500 nie ok. 14, jak po analogicznej silnej fali zwyżkowej sprzed 11 lat, lecz przeszło 20. Czyli jest o jakieś 40 proc. wyższy! To stawia proste historyczne analogie pod dużym znakiem zapytania.
Niemniej ewentualny dalszy wzrost EPS w kolejnych miesiącach sprawiłby, że wskaźnik P/E zszedłby z obecnych wygórowanych poziomów, co z pewnością uzdrowiłoby sytuację. Do tego konieczna jest dalsza stabilizacja w gospodarkach.