Ostatnie dni na warszawskiej giełdzie mogły przyzwyczaić inwestorów do tego, że w pierwszej części sesji zazwyczaj panuje marazm, a dopiero w drugiej części notowań zaczyna się dziać nieco więcej. W środę było jednak odwrotnie. Pierwsze godziny handlu przyniosły nieoczekiwane emocje, które jednak później były sukcesywnie wygaszane.
Dzień rozpoczął się od mocnego ataku podaży. Zanim się obejrzeliśmy WIG20 przyjął kilka mocnych ciosów i został sprowadzony ponad 1 proc. pod kreską. Wydawało się, że po czymś takim będzie się ciężko podnieść. Na szczęście byki nie zamierzały tanio sprzedawać skóry.
Mijały kolejne godziny handlu, a popyt próbował wyprowadzać kolejne kontry. Szło to całkiem nieźle. Nie minęła bowiem połowa sesji, a indeks największych spółek naszego parkietu odrobił wszystkie poranne straty i nawet udało mu się wyjść na plus. Na tym jednak fajerwerki praktycznie się skończyły. Popyt nie miał już za bardzo argumentów do tego, aby wyprowadzić indeks w wyższe rejony, a i podaż nie była już tak skora do działania. W efekcie od połowy notowań zaczęło się klasyczne przeciąganie liny między bykami i niedźwiedziami w okolicach zamknięcia z wtorku.
Byki może by i chciały zaatakować, ale znów kupujący byli bardzo wybiórczy. Dobrze radził sobie m.in. papiery LPP, KGHM czy też CD Projekt i to w sumie głównie dzięki nim udało się utrzymać WIG20 przy życiu. Duża część spółek z tego indeksu doświadczyła jednak wyraźnej przeceny. Czerwoną latarnią była firma JSW, której akcje zostały przecenione o ponad 9 proc. Kolejny dzień spadków zanotowały także spółki energetyczne.
Tym razem nie pomogła nawet mocna postaw inwestorów amerykańskich, którzy rozpoczęli dzień od zakupów. Warszawa, tak jak i spora część europejskich rynków, przeszła obok tego faktu obojętnie. Dominowała atmosfera oczekiwania na działania Rezerwy Federalnej. Na nie inwestorzy w Europie będą mogli zareagować jednak dopiero w czwartek. W ostateczności WIG20 zyskał symboliczne 0,06 proc. Patrząc na początek dnia wynik ten można nawet uznać za sukces.