Zanim doszło do korekty, obserwowaliśmy oderwanie się S&P 500 od tradycyjnej korelacji ze spokrewnioną klasą aktywów – obligacjami korporacyjnymi typu high yield (o podwyższonym ryzyku/rentowności). Po kilku dniach przeceny więź została przywrócona, a jednocześnie nie obserwujemy większych zawirowań, jeśli chodzi o „korporaty". Ciekawostką jest też, że amerykański indeks, który wcześniej zaczął zachowywać się jeszcze mocniej niż w trakcie hossy w 2009 r., na skutek korekty powrócił mniej więcej do tamtej trajektorii. Z tego punktu widzenia można powiedzieć, że korekta przyniosła „uzdrawiający" efekt na dłuższą metę. Utrzymanie niebezpiecznie szybkiego tempa zwyżki mogłoby mieć w którymś momencie o wiele większe negatywne konsekwencje. Warto dodać, że przecena zatrzymała konsekwentny marsz naszego zbiorczego barometru nastrojów na Wall Street w kierunku poziomów sprzed „koronakrachu". W średnim terminie bilans szans i zagrożeń zasadniczo się nie zmienił. Pozytywne czynniki wymienił właśnie Goldman Sachs, a wśród nich jest m.in. perspektywa utrzymania ujemnych realnych stóp procentowych czy też postępujący wzrost prognoz zysków spółek. Podstawowym zagrożeniem jest natomiast wyraźne oderwanie się S&P 500 od wskaźnika nastrojów konsumentów czy poziomu bezrobocia – ale tu kluczowe znaczenie ma dalsza stymulacja fiskalno-monetarna.