Na ten szerszy obraz składają się kolejne sygnały pogarszającej się tzw. szerokości rynku (market breadth). Pisaliśmy już kilkakrotnie o zaległościach rynków wschodzących, których indeks od lutego jest w szerokim kanale spadkowym (odbicie w drugiej połowie sierpnia tego nie zmieniło). Ale coraz więcej rozbieżności widać na samej Wall Street. Odsetek akcji na NYSE notowanych powyżej 200-sesyjnej średniej spadł w ostatnich dniach poniżej 60 proc., co jest poziomem najniższym od listopada 2020. Zmniejszające się grono spółek uczestniczących w hossie przekłada się też na niektóre indeksy, które nie są zdominowane przez giganty znane z S&P 500.

Gromadzący małe spółki Russell 2000 od lutego tkwi w uporczywym trendzie bocznym, od dołu ograniczonym przez wsparcie na poziomie ok. 2100 pkt. Do tej listy dorzucić można jeszcze indeks Dow Jones Transportation, który szczyt ustanowił jeszcze w maju i od tej pory przeżywa korektę – w momencie pisania tego tekstu ociera się o niemal półroczne minima. A przecież zgodnie z klasyczną teorią Dow, takie zaległości DJTA względem Dow Jones Industrial (czy też współcześnie S&P 500) to sygnał mogący budzić niepokój. Reasumując, nawet na Wall Street hossa stopniowo staje się coraz mniej „solidarna" – w przypadku coraz większego grona spółek i indeksów można mówić o postępującej zadyszce. ¶