Walka o wpływy trwa już niemal dekadę
Warto przypomnieć, że konflikt wokół Ukrainy trwa już 8 lat, a rozpoczęły go demokratyczne przemiany w tym kraju po obaleniu prezydenta Wiktora Janukowycza. Choć Ukraina uzyskała niepodległość w 1991 roku, Rosja nadal uważała ten kraj za swoją strefę strategicznych wpływów, najważniejszą spośród wszystkich krajów byłego ZSRR. Doprowadziło to do aneksji Krymu, na którą ani Europa, ani USA nie znalazły recepty, a następnie do inicjowanych przez Moskwę działań militarnych we wschodniej Ukrainie. W ostatnich latach temat ten nieco przycichł, ale dążenia Kijowa do ściślejszej integracji z Zachodem sprowokowały kolejny, tym razem znacznie mocniejszy ruch jej Wielkiego Brata ze wschodu.
Problemy na własne życzenie?
Prawda jest taka, że Europa Zachodnia po części sama jest winna obecnej sytuacji. Ambitna polityka energetyczna w połączeniu z naiwnością (w pewnych kręgach pewnie udawaną) co do polityki zagranicznej Moskwy sprawiły, że nasz kontynent coraz bardziej uzależnia się od importu surowców energetycznych z Rosji. O ile dekadę temu ok. 30% importu unijnego gazu pochodziło z Rosji, tak teraz jest to już blisko 47%, co oczywiście daje Moskwie mocną kartę przetargową w swoich politycznych rozgrywkach. Szczególnie teraz, gdy drożejące surowce dokładają się do rosnącej inflacji, powodując niekomfortową sytuację dla rządzących.
Rynki dyskontują ryzyko wojny
Tym razem inwestorzy podchodzą do zagrożenia poważnie. Reakcja rynków już teraz jest dużo większa niż w 2014 roku. Notowania głównego rosyjskiego indeksu RTS50 spadły już o 30% i to pomimo wysokich cen surowców, które powinny mu sprzyjać. W ostatnim czasie tracą nie tylko spółki finansowe, które mogą zostać najmocniej dotknięte sankcjami (jak na przykład wyłączenie banków z globalnych rozliczeń), ale także choćby Gazprom, dla którego sytuacja na rynku gazu była do tej pory korzystna.
Reakcję widać też na rynku złotego. Do tej pory nasza waluta radziła sobie całkiem nieźle, m.in. dzięki oczekiwaniom na mocne podwyżki stóp ze strony NBP. W ostatnich dniach jednak złoty zaczyna tracić – gdyby doszło do faktycznego konfliktu, globalny kapitał wycofałby się częściowo z naszego regionu „na wszelki wypadek".
Należy pamiętać, że ryzyka geopolityczne są zwykle bardzo zerojedynkowe. Najczęściej reakcja rynku jest krótkotrwała i jak tylko inwestorzy widzą, że zażegnany jest czarny scenariusz, wszystko wraca do normy. Na ten moment jednak jeszcze nie jesteśmy w tym miejscu.