Niestety, w przypadku warszawskiej giełdy często jest inaczej, ale możemy optymistycznie oczekiwać, że za kilka miesięcy się to zmieni.
W teorii wszystko wygląda bardzo dobrze – akcjonariusze mają wiele powodów, aby dbać o wycenę akcji. Im więcej są one warte, tym trudniej o wrogie przejęcie, tym większa wartość posiadanych akcji i tym większe możliwości sprzedaży akcji nowych emisji po atrakcyjnej cenie. Z tych powodów przywykło się uważać, że dbałość akcjonariuszy o wycenę jest jakimś aksjomatem, że tak zawsze musi być. I w konsekwencji przyjęcia tego założenia popełnianych jest wiele błędów regulacyjnych i rynkowych.
Oczywiście to założenie jest prawidłowe w tym sensie, że wyższa wartość akcji rzeczywiście powoduje przedstawione powyżej konsekwencje. Ale warto zdawać sobie sprawę, że w tym rozumowaniu zaszyte jest jeszcze jedno głębsze założenie, a mianowicie takie, że akcjonariuszom zależy na ochronie przed wrogim przejęciem, na zbywaniu akcji istniejących i na emitowaniu nowych akcji.
A co, jeśli jest inaczej? Jeśli struktura akcjonariatu nie pozwala na wrogie przejęcie, a zatem obrona przed nim nie ma sensu? Jeśli akcjonariusze nie zamierzają sprzedawać akcji, tylko je kupować? Jeśli nie zamierzają emitować nowych akcji, tylko prowadzić do delistingu? Wówczas cała ta logika pada i staje się jasne, że akcjonariuszom (przynajmniej tym kontrolującym spółkę) może zależeć na... jak najniższych cenach akcji.
Przyswojenie tej oczywistej oczywistości pozwala wyjaśnić wiele procesów zachodzących na polskim rynku kapitałowym. Nagle staje się jasne, dlaczego niektórym spółkom nie zależy na prowadzeniu relacji inwestorskich. W sytuacji kiedy fakt notowania jest „wartością ujemną” i kiedy spółki dążą do delistingu możliwie najniższym kosztem, budowanie komunikacji z inwestorami czy kreowanie płynności nie jest działaniem racjonalnym. Jednak już za kilka miesięcy sytuacja może być inna wskutek zmian regulacyjnych i makroekonomicznych.