Katastrofa na Odrze skupia w sobie wiele aspektów regulacyjnych dotyczących rynku kapitałowego. Weźmy na początek kwestie ESG – trudno o bardziej trafiony przykład sensu ujawnień w tym zakresie. Mamy tu do czynienia z czynnikami środowiskowymi (te są najbardziej widoczne), społecznymi (te się będą ujawniać wkrótce – na ile to zdarzenie wpłynęło na życie lokalnych społeczności, w tym w szczególności ściśle powiązanych z Odrą) oraz szeroko rozumianego governance (jak mogło do tego dojść i jak mogliśmy tak długo czekać na reakcję). Na pewno możemy też dorzucić wątek sygnalistów, odpowiedzialności spółki, grupy kapitałowej, właścicieli czy menedżerów.
Co ma do tego rynek kapitałowy? Na początek należy wskazać, że raportowanie czynników ESG wydawało się dotychczas jakąś fanaberią, nieprzekładającą się wprost na wycenę spółki. A dziś widzimy, że elementy te powinny być kluczowymi aspektami analizy spółki, zwłaszcza w przypadku inwestycji długoterminowych. Możemy chyba śmiało założyć, że przedsiębiorstwo, które zostanie wskazane jako sprawca skażenia, po prostu nie przetrwa. Nie będzie w stanie pokryć kosztów odszkodowań i rekultywacji rzeki, ale też zwyczajnie nie będzie miało możliwości funkcjonowania – nie dostanie kredytu w banku, nie sprzeda swoich produktów, będzie skazane na banicję biznesową.
Warto przy tym zauważyć, że los taki czeka nie tylko rzeczywistego sprawcę, ale też firmę wskazaną jako kozioł ofiarny, lub choćby obciążoną odpowiedzialnością przez media społecznościowe. W epoce internetu domniemanie niewinności nie za bardzo funkcjonuje. Jeśli ktoś nie jest w stanie natychmiast zareagować, przedstawiając konkretne dane, to słowo stanie się ciałem. Obronić się przed takimi zarzutami może tylko firma, która wdrożyła odpowiednie procedury, która ma sprawnie funkcjonujący system sygnalizacji, która dokładnie wie, jakie niebezpieczne substancje powstają w wyniku jakich procesów technologicznych i co się z tymi substancjami dzieje. Czyli firma, która wdrożyła system monitorowania swoich wpływów w obszarach ESG i zbierania danych w tym zakresie.
Do tego dochodzi kwestia odpowiedzialności. Dla wszystkich jest chyba jasne, że im bardziej opieszała była reakcja władz na początku, tym bardziej radykalna będzie musiała być na końcu. A widzę tu przynajmniej dwa obszary „odpowiedzialności ciągnionej”. Pierwszy dotyczy samego sprawstwa – czy odpowiedzialny jest pracownik, który dokonał zrzutu ścieków, czy ktoś, kto wydał polecenie, względnie nie dopilnował, aby substancje te zostały zutylizowane w bezpieczny sposób? Czy może zarząd spółki, który nie zadbał o wdrożenie stosownych procedur?
Druga kwestia to „odpowiedzialność ciągniona” w górę łańcucha własności. Czy matka jest odpowiedzialna za córkę? Prababka za prawnuczkę? Jaka jest odpowiedzialność członków władz spółek nadrzędnych? Jakie działania muszą być podjęte, aby tę odpowiedzialność wyłączyć? Czy odpowiedzialność może ponieść właściciel jako osoba fizyczna? To są pytania, na które być może wkrótce poznamy odpowiedzi. Uważam, że minęły już czasy, kiedy można było zapakować wszystkie brudy do malutkiej zależnej spółki z ograniczoną odpowiedzialnością i umyć od tej odpowiedzialności ręce.