Weszły już w życie przegłosowane w ekspresowym tempie przepisy nowej ustawy, która ma na celu zamrożenie rachunków za prąd na poziomie z ubiegłego roku. I jak będzie – czy faktycznie ceny energii w tym roku nie wzrosną?
Marcin Roszkowski: Nowe rozwiązania są tak naprawdę tymczasowe. Wprowadzono kilka mechanizmów wpływających na wysokość rachunku za prąd – obniżona została akcyza o 15 zł, do 5 zł za megawatogodzinę energii, a także tzw. opłata przejściowa i pośrednio został obniżony podatek VAT. I to byłoby dość proste rozwiązanie, gdyby nie ostatni element, który został wprowadzony do projektu ustawy w ostatniej chwili. Chodzi o rekompensaty dla firm energetycznych z tytułu utraconych przychodów. Wobec tych przepisów pojawił się zarzut, że może to być niedozwolona pomoc publiczna. Czy to wszystko ustabilizowało sytuację na rynku energii? Niestety, nie.
W spółkach energetycznych trwają gorączkowe analizy, jak stosować nowe przepisy. Jest wiele niejasności, kilkadziesiąt tysięcy umów trzeba renegocjować. Jak to może się skończyć dla sprzedawców prądu?
Tego typu rozwiązania są już stosowane w krajach Unii Europejskiej, bo wpływy z uprawnień do emisji CO2 mogą być skonsumowane w 25 proc. np. na rekompensowanie firmom energochłonnym wzrostu cen prądu. Nowa ustawa chce jednak na dopłaty dla firm przeznaczyć 80 proc. wpływów z tego tytułu, więc widzimy już, że to nie pasuje do unijnych regulacji. Wiele problemów budzi też powrót do umów z połowy 2018 r., co komplikuje sytuację na wielu płaszczyznach. Gdyby to był w miarę prosty projekt, to łatwiej byłoby go zinterpretować. Natomiast gdy rozmawiamy ze spółkami energetycznymi, to każda z nich ma inne podejście. Okazuje się, że jeden przepis można interpretować na dwa czy trzy sposoby, więc nie jest to dla firm komfortowa sytuacja. Spółki, które skorzystają z rekompensat, biorą więc na siebie ryzyko biznesowe. Tym bardziej że ewentualny zwrot pomocy publicznej wiąże się także ze zwrotem odsetek od tej transakcji.