– Wiatr jest najtańszym źródłem energii dostępnym na rynku, a tańszy prąd zwiększa konkurencyjność polskich przedsiębiorców i oznacza więcej pieniędzy w portfelach Polaków – podkreśla Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW). – Kolejne inwestycje w zieloną energię poprawią też sytuację finansową wielu gmin i stworzą nowe miejsca pracy wokół sektora, co jest istotne w trakcie transformacji energetycznej – dodaje.
Ceny, podatki, praca
Według PSEW lądowe farmy wiatrowe staną się jednym z kół zamachowych polskiej gospodarki. W rezultacie aukcji mocy – tej, która odbyła się w 2018 r., oraz zaplanowanej na koniec 2019 r. – w ciągu najbliższych trzech lat moc zainstalowana w farmach wiatrowych na lądzie zwiększy się do 10 GW, co oznacza wzrost o 3,5 GW. To ma generować oszczędności – 4,5 mld zł dla firm i gospodarstw domowych ze względu na niższą cenę energii – oraz zapewnić redukcję emisji o 10 mln ton CO2 rocznie.
Rozwój branży ma przynieść w perspektywie 25 lat wpływy podatkowe rzędu 4,1 mld zł, z czego lwia część – około 3,5 mld zł – trafi pod postacią podatku od nieruchomości do samorządów. Pozostałe 600 mln zł powinno wpłynąć do budżetu centralnego jako podatek dochodowy.
Kolejny impuls rozwojowy ma dostać rynek pracy. PSEW szacuje, że przy budowie farm znajdzie tymczasowe zatrudnienie niemal 20 tys. osób (w perspektywie trzech najbliższych lat), a ich obsługa będzie wymagała stworzenia 1750 stałych miejsc pracy. Dzierżawcy gruntów mają natomiast zarabiać 150 mln zł rocznie (3,7 mld zł w ciągu 25 lat).
Kłody pod nogami branży
– Żeby odblokować produkcję energii z OZE, należałoby przede wszystkim torować drogę lądowym instalacjom wiatrowym: są najtańsze i ciągle jest wiele koncepcji projektów tego typu, w tej chwili zamrożonych ze względu na brak odpowiedniego środowiska prawnego – podkreślał w rozmowie z „Parkietem" Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej. – Na razie tylko poprawiono atmosferę wokół nich – dodawał.