Na dojrzałych rynkach fundusze kupują paczkami wynajęte mieszkania dostarczające przychodów z czynszów – tego rodzaju aktywa postrzegane są jako bezpieczna przystań. W Polsce takie portfele trzeba dopiero zbudować – a ostatnie lata prosperity na rynku mieszkaniowym nie ułatwiały zadania pionierom.

Nie wszyscy deweloperzy są skłonni zawierać duże transakcje z inwestorami instytucjonalnymi, bo ci oczekują niższych cen od tych, które płacą Kowalscy.

– Bylibyśmy zainteresowani transakcjami pakietowymi sprzedaży mieszkań, gdyby ceny transakcyjne były zbliżone do rynkowych, ewentualnie z uwzględnieniem kilkuprocentowych rabatów, ale tak na razie sytuacja nie wygląda. Przychodzą do nas inwestorzy działający na rynku PRS, ale obecnie ich oferta nie jest interesująca – komentuje Waldemar Wasiluk, wiceprezes notowanej na Catalyst Victorii Dom, spółki budującej w Warszawie i Krakowie. Podkreśla, że gdy fundusze oferują za mkw. cenę o 500–1000 zł niższą od cen rynkowych w segmencie popularnym, to może to wyglądać na niewielki upust. – Jeśli jednak przemnożymy to przez kilkanaście tysięcy mkw. w danej inwestycji, to wychodzi, że gra toczy się o kilkanaście milionów złotych. Chcemy utrzymać te pieniądze w firmie. Dbamy przede wszystkim o osiąganie zadowalającej rentowności, a nie o szybkie zwiększenie skali. Nie zależy nam na wyprzedaży banku ziemi, tylko na efektywnej realizacji przedsięwzięć deweloperskich na odpowiednio wysokiej marży – podkreśla Wasiluk.

– Od dłuższego czasu przyglądamy się rynkowi najmu, gdyż w naszej ocenie jest on bardzo perspektywiczny. Jesteśmy zainteresowani zarówno transakcjami pakietowymi, jak i współpracą z funduszami z rynku PRS – mówi Tomasz Ślęzak, członek zarządu ogólnopolskiego Archicomu, ale i on zwraca uwagę na obecne realia. – Z naszych dotychczasowych analiz wynika, że stopy zwrotu w tym przypadku są nadal niższe niż przy standardowym modelu sprzedaży – zaznacza.