Ze skrajności w skrajność. Tak najkrócej można opisać ostatnie lata w branży maklerskiej. Przez bardzo długi okres do znudzenia mówiono o marazmie, pogłębiającym się kryzysie i spadającej rentowności biznesu. Po I półroczu, a w szczególności po II kwartale nastroje są zgoła odmienne. Wiele domów maklerskich przeżywa najlepsze chwile od lat, a niektóre nawet najlepsze w historii. Jest wyższa zmienność, są wysokie obroty, w końcu są też nowi inwestorzy na rynku. To woda na młyn dla pośredników. Czy w równie dobrych nastrojach będą oni na koniec grudnia?
Koronawirusowa hossa
W tym roku co prawda liczono, że w branży maklerskiej nastąpi odbicie, ale mówiąc o perspektywach na 2020 r., brokerzy używali stwierdzeń typu „ostrożny optymizm". Styczeń i luty zdawały się potwierdzać te prognozy. Wtedy to średnie dzienne obroty na GPW przekroczyły poziom 860 mln zł, co po 2019 r., w którym ich wartość kształtowała się na poziomie 772 mln zł, było jakimś krokiem naprzód. Dość niespodziewanie nagle zaczęło także przybywać rachunków maklerskich. W ciągu dwóch pierwszych miesięcy roku ich liczba zwiększyła się o prawie 12 tys. Dla brokerów, którzy przez bardzo długi okres mogli tylko pomarzyć o nowych klientach, było to bardzo miłe zaskoczenie i nawet można było już mówić o czymś więcej, a nie tylko o ostrożnym optymizmie. Dało się to zresztą odczuć podczas marcowej konferencji Izby Domów Maklerskich w Bukowinie Tatrzańskiej. To już nie była stypa jak podczas kilku wcześniejszych edycji tej imprezy. Z jednej strony była wiara w to, że dno zostało ubite i teraz będzie lepiej, a z drugiej pojawiały się obawy, czy obrazu tego nie zepsuje koronawirus. Wszystko działo się bowiem w przededniu zamykania gospodarek i giełdowego krachu.
To, co zdarzyło się później, przeszło wszelkie oczekiwania. Można by nawet powiedzieć, że koronawirus okazał się żyłą złota dla maklerów. Giełdowa przecena nie tylko bowiem nie odstraszyła inwestorów. Ona wręcz stała się magnesem na klientów, i to nie tylko tych, którzy byli obecni na rynku. Ci, owszem, zwiększyli swoją aktywność, lecz na rynek zaczęły wracać osoby, które wcześniej z różnych powodów się z nim pożegnały, ale także pojawili się na nim nowi, młodzi ludzie, do których wcześniej zastosowanie terminu „inwestor" nijak miało się z rzeczywistością.
Pierwszy namacalny efekt koronawirusowego szturmu klientów maklerzy odczuli już w marcu. Wtedy to średnie dzienne obroty na rynku wyniosły 1,16 mld zł, co oznacza, że były najwyższe od sierpnia 2011 r. Przybyło także prawie 29 tys. rachunków maklerskich. Ostatni raz taki ruch widziano przy okazji wielkich prywatyzacji. Brokerzy oczywiście cieszyli się z sytuacji, ale jednocześnie starali się zachować spokój. Przyznawali bowiem, że przyszłość jest zagadką. „Nie wiadomo, jak sytuacja rozwinie się w najbliższych miesiącach. Wierzymy jednak, że nowi inwestorzy zostaną z nami na dłużej i ten rok będzie dla branży maklerskiej przełomowy" – podkreślali maklerzy.