Jeszcze przed ponad rokiem ekonomiści na ogół straszyli deflacją (spadkiem cen) w gospodarkach na skutek szoku popytowego związanego z lockdownem. Te prognozy nie tylko zupełnie się nie sprawdziły (szczególnie w polskich warunkach), a teraz mamy do czynienia z sytuacją całkowicie odwrotną. Zamiast deflacji mamy do czynienia z coraz szybszą inflacją wynikającą nie tylko z wychodzenia gospodarek z lockdownów, lecz też gwałtownego wzrostu podaży pieniądza i ultraluźnej polityki banków centralnych.
W Polsce problem kontratakującej inflacji jest jeszcze bardziej namacalny niż w gospodarkach rozwiniętych. Według wstępnych danych Głównego Urzędu Statystycznego w kwietniu ceny towarów i usług konsumpcyjnych były 4,3 proc. wyższe niż przed rokiem, a według danych Eurostatu opartych na ujednoliconej metodologii unijnej (HICP) próg 4 proc. został przekroczony już miesiąc wcześniej.
Całkiem możliwa perspektywa przekroczenia przez inflację symbolicznego progu 5 proc., powyżej którego nie była ona w zasadzie nigdy od 2001 roku, każe jeszcze intensywniej zastanawiać się nad aktywami mogącymi ochronić, a nawet powiększyć, realną wartość nabywczą pieniądza. Takie aktywa muszą na dłuższą metę wygrać ze wzrostem cen w gospodarce.