Problem wyboru skutecznej strategii inwestycyjnej nie ogranicza się tylko do dylematu „analiza techniczna czy fundamentalna". Historia rynków finansowych ma swoich bohaterów zarówno wśród fanów inwestowania w wartość, jak i wśród zwolenników poszukiwania na wykresach powtarzalnych schematów. Wszyscy znamy Warrena Buffetta i jego podejście bazujące na poszukiwaniu niedoszacowanych walorów. Wszyscy kojarzymy też „eksperyment żółwi", który pokazał, jak dochodowa potrafi być prosta strategia wybicia z kanałów 20- i 55-sesyjnych, jeśli tylko będziemy trzymać się jej wytycznych.
Można powiedzieć, że w giełdowych realiach cel uświęca środki. Nieważne, jaką strategię stosujesz, ważne, by przynosiła regularne zyski. W sytuacji, gdy zwolennicy różnych metod odnoszą satysfakcjonujące ich wyniki, jałowy staje się spór o to, który ma lepszą metodę. Ciekawsze jest pytanie o to, która metoda pasuje do osobowości i preferencji konkretnego zainteresowanego. Każdy inwestor poważnie traktujący grę na giełdzie musi znaleźć swój własny przepis na pokonanie rynku. Taki, który ułatwi mu trzymanie dyscypliny i ograniczy negatywny wpływ czynników emocjonalnych. Jak dokonać takiego wyboru?
Po pierwsze, o czym wspominaliśmy na początku, nie trzeba ograniczać się do dylematu: technika czy fundamenty. Nic nie stoi na przeszkodzie, by z obu metod korzystać jednocześnie i na przykład potwierdzenia sygnałów widocznych na wykresie szukać w wynikach kwartalnych lub na odwrót. Znane są także pomysły, by analiza fundamentalna (AF) dawała wgląd w ogólną kondycję firmy i oceniała szansę na wzrost kursu akcji w dłuższym terminie, a analiza techniczna (AT) pozwalała odpowiednio dobrać parametry transakcji (moment kupna i sprzedaży, stop loss, wielkość pozycji, manipulacja linią obrony itp.). Ostateczna postać tej „hybrydy" zależeć będzie oczywiście od tego, jaki horyzont inwestycyjny będziemy preferować. Wraz ze wzrostem zakresu czasowego rosnąć będzie znaczenie analizy fundamentalnej i spadać technicznej. Z kolei przy day-tradingu trudno sobie wyobrazić, by posługiwać się wskaźnikami płynności czy rotacji aktywów. Tu zastosowanie znajdą wskaźniki techniczne, które na bieżąco reagują na zmiany notowań i pokazują sygnały kupna lub sprzedaży.
Po drugie, technologia komputerowa poszła tak daleko naprzód i stała się tak dostępna, że powstały nowe techniki bazujące na zaprogramowanych algorytmach, które zarządzanie portfelem oddają w ręce robota. Przy wykorzystaniu jednego z języków programowania dedykowanych algorytmom inwestycyjnym (np. MQL, AFL) każdy może zbudować własny automat. Nie musi być to od razu pełna strategia. Może to być prosty skrypt, który pozwoli np. wyłowić z rynku spółki przewartościowane według wskazań oscylatora RSI. Dzięki temu możemy szybko zidentyfikować grono spółek, którym potencjalnie grozi korekta. Bardzo zaawansowane algorytmy, stosowane przez graczy instytucjonalnych, identyfikują słowa kluczowe w komunikatach spółek lub szukają możliwości arbitrażu na wielu rynkach. Nie wspominamy już o ultraszybkich metodach wysokiej częstotliwości HFT (z ang. High Frequency Trading). Paleta możliwości jest bardzo szeroka. Jak mawiają programiści – ogranicza nas tylko własna wyobraźnia.
I w końcu po trzecie, są też inwestorzy, którzy działają czysto intuicyjnie, mają to coś, co prof. Krzysztof Borowski z SGH nazywa „czujem". Nie ma więc jednego przepisu na pokonanie rynku, co oznacza, że szukać swojego patentu na rynkowy sukces można na wielu polach. Niestety, żaden przepis nie ma nieskończonej daty ważności, co oznacza, że nawet gdy uda nam się „złapać króliczka" i zarobić trochę pieniędzy, to prędzej czy później znów nam ucieknie i trzeba będzie go odnaleźć. Zmieniają się rynki, zmieniają się strategie.