Mirbud jest gwiazdą indeksu WIG-budownictwo, jeśli chodzi o generalnych wykonawców. Obecnie liczony roczny zwrot to 290 proc., akcje kosztują 4,4 zł – ostatni raz taki kurs widzieliśmy dekadę temu. Według danych GUS rynek budowlany po 11 miesiącach ub.r. skurczył się o prawie 3 proc., w tym budownictwo ogólne o 6 proc., a infrastrukturalne o 2 proc. Mirbud na koniec września w portfelu na lata 2020–2024 zgromadził 5,5 mld zł, z czego 85 proc. przypadało na drogi. Jak ocenia pan perspektywy rynkowe i czy z taką strukturą portfela czujecie się komfortowo?
Dla firm, które zgromadziły portfele zamówień na trzy–cztery lata, spadek produkcji budowlano–montażowej w 2020 r. nie jest zagrożeniem, ma raczej pozytywne aspekty, bo oznacza niższe ceny materiałów i łatwiejszą dostępność podwykonawców, jest to więc szansa na niższe koszty i zwiększenie zysków. Cały czas startujemy w przetargach, chcąc utrzymać wartość portfela. W 2019 r. podpisaliśmy kontrakty o wartości ponad 3 mld zł, w 2020 r. za ponad 2 mld zł. W tym roku jest szansa na zawarcie kontraktów za ponad 2 mld zł, aktualna wartość naszych najlepszych ofert w postępowaniach to 700–800 mln zł.
Po trzech kwartałach ub.r. przychody części budowlanej Mirbudu wyniosły 950 mln zł, znacznie więcej niż w poprzednich latach, a rentowność skoczyła do prawie 10 proc. wobec 6–7 proc. Kurczący się rynek budowlany to większa konkurencja: czy widać już walkę cenową i presję na marże?
Już na początku zeszłego roku widać było presję na ceny w postępowaniach na rynku kubaturowym. Pandemia to pogłębiła, o zlecenia rzędu 20–30 mln zł starają się nawet ci najwięksi gracze. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w ciągu roku wartość ofert skurczyła się o nawet 20 proc.