Bundesliga. Bayern Monachium – Union Berlin

Union Berlin to absolutny beniaminek niemieckiej Bundesligi. Jedną sensację już sprawił, pokonując Borussię Dortmund. Czy w sobotę sprawi drugą i odbierze w Monachium punkty Bayernowi?

Publikacja: 26.10.2019 05:34

Bramki Union Berlin strzeże polski golkiper Rafał Gikiewicz, który przyszedł do tego zespołu przed r

Bramki Union Berlin strzeże polski golkiper Rafał Gikiewicz, który przyszedł do tego zespołu przed rokiem z Freiburga. Czy w sobotę zdoła przerwać wyśmienitą passę Roberta Lewandowskiego trafiającego w tym sezonie do siatki w każdej kolejce Bundesligi?

Foto: EAST NEWS

– Cieszę się, że na moje urodziny przyjdzie 75 tysięcy gości. Szykuje się wielkie przyjęcie – żartuje Rafał Gikiewicz.

Polski bramkarz w sobotę skończy 32 lata. Do Berlina trafił przed rokiem z Freiburga. W 2. Bundeslidze nie opuścił ani jednego meczu, prawie połowę zakończył z czystym kontem, przyczyniając się w dużej mierze do awansu. Strzelił nawet gola, ale nie z tego powodu został najlepszym bramkarzem i drugim najlepszym zawodnikiem ligi. Taki tytuł to zasługa not przyznawanych przez prestiżowy magazyn „Kicker" i równej gry przez cały sezon.

Wyspa wolności

Awans po wygranych barażach z VfB Stuttgart był największym sukcesem w historii klubu z berlińskiej dzielnicy Koepenick. Sceny szalonej radości kibiców i piłkarzy po ostatnim gwizdku sędziego przypominały te znane z innych boisk po zdobyciu mistrzostwa. Nic dziwnego. W końcu Union to dopiero piąta drużyna z byłej NRD (po Dynamie Drezno, Hansie Rostock, VfB Lipsk i Energie Cottbus), która dostała się do najwyższej klasy rozgrywkowej. Pierwsza od dziesięciu lat. Sponsorowanego przez Red Bulla i występującego w Bundeslidze od 2016 roku RB Lipsk do tego grona zaliczać nie można – powstał już po zjednoczeniu Niemiec, nie zna problemów, które trapią kluby ze Wschodu.

To właśnie z tym zespołem Union rozegrał swój pierwszy mecz na salonach. Miało to znaczenie symboliczne. Przez kwadrans kibice z Berlina prowadzili milczący protest. Ta akcja wymierzona była przeciw postępującej komercjalizacji futbolu.

Ich klub stoi po drugiej stronie barykady. Założony w 1906 roku, reaktywowany po drugiej wojnie światowej, a pod obecną nazwą funkcjonujący od roku 1966 – przez lata był głównym przeciwnikiem dla milicyjnego Dynama i wojskowego Vorwaerts. I choć mógł liczyć na państwowy sponsoring, takiego wsparcia jak rywale jednak nie miał.

W szarej NRD był przyczółkiem kultury alternatywnej i wolności, klubem antysystemowców. W nowej rzeczywistości, w świecie wolnego rynku i kapitalizmu, odnaleźć mu się było niezwykle ciężko. Często popadał w finansowe kłopoty, w 1997 roku był bliski bankructwa, uratowali go kibice i już cztery lata później po raz pierwszy awansował do 2. Bundesligi. Dotarł też do finału Pucharu Niemiec, dzięki czemu zakwalifikował się do europejskich rozgrywek. W Pucharze UEFA przewrócił się jednak już na drugiej przeszkodzie – Liteksie Łowecz. A potem znów nastały lata chude.

Przelać krew

Gdy w 2008 roku pojawiły się problemy z uzyskaniem licencji na grę w 2. Bundeslidze, kolejny raz pomogli ludzie. Przez dziesięć miesięcy ponad dwa tysiące osób pracowało w pocie czoła, by wyremontować stadion o wdzięcznej nazwie Stara Leśniczówka. Ten największy piłkarski obiekt w Berlinie, położony na przedmieściach, pod lasem, może pomieścić nieco ponad 20 tys. widzów, większość z nich dopinguje jednak na stojąco (miejsc siedzących jest niecałe 4 tys.). Nie przychodzą tu tylko po to, by zjeść kiełbasę i wypić piwo. Panuje atmosfera jak za starych czasów. W przerwach nie ma artystycznych występów ani pokazów świetlnych, po strzelonych golach nikt nie włącza muzyki.

– Awans Unionu to najlepsze, co mogło się nam przytrafić – twierdzi legenda niemieckiego futbolu Lothar Matthaeus. – Nasza liga stała się wielkim przedsiębiorstwem. Może wizyta w Starej Leśniczówce sprawi, że niektórzy się opamiętają i przypomną sobie, co w piłce jest najważniejsze.

Na trybunach w Berlinie nie spotkasz korporacyjnych kołnierzyków, ale kibiców z krwi i kości tworzących niepowtarzalny klimat. Wiernych i oddanych, o czym świadczy jeszcze jedna historia. W 2004 roku przeprowadzili akcję „Krwawienie dla Unionu". Zbierali w ten sposób środki na licencję w czwartej lidze. Berlińskie szpitale płaciły za oddaną krew, cel został osiągnięty – klub dopuszczono do gry.

Z kanapą na stadion

Podczas mundialu w Brazylii (2014) zorganizowano wydarzenie, które odbiło się szerokim echem nie tylko w Niemczech – wspólne oglądanie mistrzostw na stadionie. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że publiczność miała zabrać z domu własne kanapy. Widok 800 sof ustawionych na boisku przed wielkim ekranem robił spore wrażenie. Tak jak wzruszająca oprawa na inaugurację Bundesligi. Kibice przynieśli ze sobą zdjęcia bliskich, którzy nie doczekali historycznego meczu, a wizerunki zmarłych doliczono do oficjalnej frekwencji.

– U nas kibice nie są klientami – podkreśla Dirk Zingler. Rok 2004, w którym został prezesem, uważa się powszechnie za przełomowy moment w dziejach klubu. To Zingler wprowadził stabilizację: sportową i finansową. Rozumie fanów, bo sam przez lata był jednym z nich. Jeździł z nimi na mecze, planuje rozbudowę stadionu.

– Rzeczy, które teraz uważamy za dobre, za kilka lat mogą już wyglądać zupełnie inaczej. Cały czas musimy się rozwijać – powtarza.

Robotnik na ławce

W tym rozwoju pomaga od roku trener Urs Fischer – ze względu na kult ciężkiej pracy nazywany w Szwajcarii „Robotnikiem". Preferowany przez niego defensywny styl gry w ojczyźnie nie przysparzał mu sympatyków, z FC Basel zwolniono go po zdobyciu dubletu. W Berlinie sprawdza się znakomicie.

Po awansie do Bundesligi przedłużono umowę z jednym z bohaterów – Marvinem Friedrichem, strzelcem decydującego gola w barażach. Sprowadzono też kilku piłkarzy z bundesligową przeszłością, m.in. Anthony'ego Ujaha i Christiana Gentnera, ale największym wydarzeniem było przyjście Nevena Suboticia. Były obrońca Borussii Dortmund, mistrz Niemiec i finalista Champions League po odejściu Juergena Kloppa przestał pojawiać się na boisku, wypożyczono go do FC Koeln, aż w końcu wyjechał do Saint-Etienne. Tam się odbudował, do Berlina przyszedł za darmo.

Pewnie nie sądził, że pierwsze zwycięstwo będzie świętował akurat przeciw Dortmundowi. Teraz czas na wizytę w jaskini lwa – wyjazd do Monachium.

– Zdecydowanym faworytem jest oczywiście Bayern. Ale możemy mieć jedną lub dwie szanse na zdobycie bramki. Pytanie brzmi, czy uda nam się zachować czyste konto. Doświadczenie z meczów przeciw Dortmundowi i Freiburgowi może nam w tym pomóc – zapowiada Gikiewicz.

Transmisja meczu Bayern Monachium – Union Berlin w sobotę o 15.30 w Canal+ Sport 2

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych