Już w czwartek (15 grudnia) odbędzie się głosowanie w komisji środowiskowej (ENVI) nad sprawozdaniem posła Iana Duncana na temat reformy unijnego systemu. Z kolei 19 grudnia podczas spotkania ministrów państw UE zostanie przyjęte stanowisko Rady UE.

Jeśli nie będą po myśli Warszawy, zapłacimy za to w rachunkach. Według szacunków Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej proponowane zmiany będą skutkować zwiększeniem o 65 mld zł kosztów inwestycyjnych sektora. To z kolei przełoży się na 20-proc. podwyżką cen prądu. Nominalnie zapłacimy 10 euro więcej za 1 MWh (dziś to około 160 zł/MWh).

To nie wszystko, bo gros naszych opłat pochłonie ogrzanie mieszkań i domów. O ile może podrożeć ciepło systemowe? – Obserwowany dziś na światowych rynkach 20-proc. wzrost cen węgla już w 2017 r. przełoży się na podwyżkę ciepła systemowego rzędu 5 proc. Ale podwyżka może sięgnąć nawet kilkunastu procent, jeśli Unia zlikwiduje mechanizmy kompensacyjne – mówi Jacek Szymczak, prezes Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie.

Co ma wywindować koszty? Po pierwsze, Unia dąży do zdjęcia narosłej w czasie kryzysu nadwyżki uprawnień do emisji CO2, by podnieść administracyjnie ich ceny (pisaliśmy o tym w poniedziałek). Jednak to nie wszystko. Niektóre ugrupowania bowiem opowiadają się zarówno za zaostrzeniem kursu, jak i likwidacją wszelkich rekompensat niwelujących koszty polityki klimatycznej.

Polska linia negocjacyjna skupi się raczej na obronie tych ostatnich. W Brukseli pojawiły się propozycje, by od 2021 r. energetyka i ciepłownictwo nie otrzymywały w ogóle przyznanych wcześniej darmowych uprawnień. Ograniczenia miałyby też dotyczyć bezpłatnych przydziałów uprawnień przyznawanych przedsiębiorcom za inwestycje modernizacyjne, a także możliwości korzystania ze środków funduszu modernizacyjnego, stworzonego dla państw o PKB niższym niż 60 proc. średniego unijnego wskaźnika (Polska się do nich zalicza). Na razie pozytywny sygnał o utrzymaniu tych mechanizmów dostało tylko ciepłownictwo.