W 2020 r. trzy firmy biotechnologiczne o podobnym do Captor Therapeutics profilu działalności, czyli opracowujące leki z wykorzystaniem technologii TPD, zadebiutowały na giełdzie w USA. To sugeruje, że także Captor mógłby szukać finansowania za oceanem lub na innych rozwiniętych rynkach. Brali to państwo pod uwagę? Dlaczego zdecydowali się państwo na debiut na GPW?
Te trzy firmy są o dwa lata starsze od Captora i zostały utworzone w USA. Działają w tym samym obszarze, ale mają bardziej ugruntowaną pozycję na amerykańskim rynku. Captor to polska firma, chociaż mamy drugą siedzibę w Szwajcarii. Logicznym pierwszym krokiem był dla nas debiut na GPW, a rynek wykazał zainteresowanie naszą ofertą.
Czy sądzi pan, że lepsze warunki debiutu, w szczególności lepszą wycenę, można było uzyskać na bardziej rozwiniętym rynku?
Gdybyśmy mieli ugruntowaną pozycję w USA, gdzie rynek jest bardziej płynny, to pewnie tak by było. Ale rzeczywistość jest taka, że aby zadebiutować na Nasdaq, musielibyśmy najpierw poświęcić dużo czasu i wysiłku na to, aby zaistnieć w świadomości tamtejszych inwestorów. Uznaliśmy, że najważniejsze dla nas jest to, aby popchnąć do przodu nasze prace badawcze nad lekami. Najbardziej efektywną metodą, aby to osiągnąć i zdobyć potrzebne środki, jest debiut na GPW. Za kilka lat wejście na Nasdaq może być ciekawym pomysłem, aby zrobić kolejny krok, ale na tym etapie IPO w Warszawie to rozwiązanie idealne, choć faktycznie jest to stosunkowo nowy rynek dla spółek biotechnologicznych.