Temat sezonowości giełdowej poruszaliśmy w tym roku już kilka razy i – w tym ważnym punkcie roku – warto do niego znów powrócić. Choćby dlatego, że wskazówki sezonowe okazywały się w tym roku na ogół niezwykle trafne. Najbardziej rzuca się to w oczy na wykresie naszego rodzimego WIG. Udany początek stycznia, mocna korekta spadkowa w marcu (kulminacja obaw o kondycję amerykańskich banków regionalnych), świetny kwiecień, osunięcie w końcówce maja, doskonały lipiec, słaby sierpień i wrzesień – wszystko to perfekcyjnie wpisało się w statystyczny wzorzec sezonowy. Zbliżone wnioski można też wysnuć w odniesieniu do amerykańskiego S&P 500 (przy czym jego uśredniona historyczna ścieżka jest mniej „poszarpana” niż naszego WIG, co sprawia, że aspekt sezonowy jest tu nieco mniej widoczny).
Co z jesiennym dołkiem?
W ramach tego wzorca kończący się październik można określić jako miesiąc pod znakiem poszukiwania lokalnego dołka. Precyzyjne umiejscowienie tego dna letnio-jesiennej korekty spadkowej sprawia nieco kłopotu. W przypadku WIG uśredniona ścieżka historyczna za ostatnie ćwierć wieku dołek osiągnęła już na początku października. I na razie można uznać, że również ta wskazówka okazała się niezwykle trafna, bo właśnie w okolicach tego terminu rodzimy indeks również w tym roku ustanowił dno, po czym zabrał się za entuzjastyczne dyskontowanie oczekiwanego przełomu w wyborach parlamentarnych.
Nieco inaczej sprawa wygląda, jeśli chodzi o Wall Street. S&P 500 na razie nieco ociąga się z „udeptaniem” definitywnego jesiennego dołka. Podobnie jak na GPW, mogło się wydawać początkowo, że dno zostało ustanowione już na początku października, ale obawy związane m.in. z atakiem rentowności amerykańskich obligacji dziesięcioletnich na próg 5 proc. udaremniły pierwszą próbę odbicia.