Dobra sytuacja na głównych światowych parkietach mocno kontrastuje ze słabością rynków wschodzących, jednak obawy związane z zapowiedzią eskalacji amerykańsko-chińskiej wojny celnej mogą popsuć nastroje w obu segmentach.
Tylko Dow Jones się ociąga
Amerykańscy inwestorzy wciąż mają powody do zadowolenia i cieszą się z najdłuższej hossy w dziejach tamtejszej giełdy. S&P 500, Nasdaq i Russell 2000 znalazły się w ostatnich dniach na najwyższych poziomach w historii. Czwartkowe niewielkie spadki nie zmieniają tego sielankowego obrazu i nie mącą optymistycznej perspektywy na przyszłość. Hossa kiedyś się skończy, ale na razie nic nie wskazuje na to, by nastąpiło to w najbliższym czasie. W każdym razie nie w momencie, gdy gospodarka rośnie o ponad 4 proc., a spółki chwalą się zyskami i korzystają z niższych podatków. Ten obraz tylko nieznacznie mąci Dow Jones, który do rekordów się nie przymierza, dając być może jakiś mglisty sygnał ostrzegający przed prawdopodobnym spowolnieniem tempa wzrostu, które za jakiś czas z pewnością nastąpi.
Spadkowej tendencji nie jest w stanie przełamać niemiecki DAX. Kolejne próby wzrostu okazują się tylko korektami kończącymi się na coraz niższych poziomach. Tak też wygląda sytuacja w drugiej połowie sierpnia. Wtorkowa próba ataku na 12 600 punktów zakończyła się niepowodzeniem i cofnięciem indeksu o prawie 200 punktów. Na naszym kontynencie powodów do obaw nie brakuje i tylko kwestią czasu jest to, kiedy się zmaterializują.
Na emerging markets coraz groźniej
Patrząc na giełdy rynków wschodzących, sytuacja w ostatnim czasie nie wygląda specjalnie dramatycznie. ETF na MSCI Emerging Markets do minionej środy kontynuował wzrostowe odreagowanie i trzymał się w okolicach 44 punktów, czyli poziomu najwyższego od pierwszych dni sierpnia. We wzrostowej korekcie pomagało zdecydowanie wyraźne osłabienie dolara, trwające od prawie dwóch tygodni. To jednak zbyt mało, by poprawić nastawienie globalnego kapitału do rynków wschodzących i skłonić do zwiększenia zaangażowania. Dopiero czwartkowe tąpnięcie wskaźnika o ponad 2,5 proc. przerwało tę „sielankę". Trudno się temu dziwić, obserwując niepokojące wydarzenia w coraz większej grupie krajów. Tureckie władze wciąż robią dobrą minę do złej gry, udając, że sytuacja jest pod kontrolą. Ostatnie dni to wzrost niepokoju o kondycję gospodarek RPA, Australii i Nowej Zelandii, silnie zależnych od relacji handlowych z Chinami. Przede wszystkim jednak obawy zwiększyły się po desperackiej decyzji argentyńskich władz monetarnych o podniesieniu stopy procentowej z 45 do 60 proc. oraz zwróceniu się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego o rozważenie możliwości przyspieszenia wypłat w ramach uzgodnionego niedawno programu pomocy finansowej. Choć Dollar Index od 15 sierpnia poszedł w dół o ponad 2 proc., zmniejszając ogólną presję na emerging markets, to jednak argentyńskie peso osłabiło się w tym czasie o ponad 30 proc., z tego o 20 proc. tylko w czwartek, po decyzji o podwyżce stóp. W trakcie pierwszych czterech dni minionego tygodnia turecka lira straciła na wartości ponad 11 proc., zbliżając się do niedawnego historycznego dołka. Tylko nieco mniej nerwowo było w przypadku waluty RPA, australijskiego dolara, chilijskiego peso i brazylijskiego reala. Wszystko wskazuje na to, że „efekt zarażenia" coraz większej grupy krajów zaliczanych do rynków wschodzących postępuje coraz mocniej i możemy być o krok od kolejnego kryzysu, tym bardziej że Fed zdaje się tym nie za bardzo przejmować i zamierza kontynuować cykl podwyżek stóp procentowych w ustalonym wcześniej tempie.