O analogii aktualnej sytuacji na amerykańskim rynku akcji z końcówką lat 90. pisaliśmy wielokrotnie. Przykładowo upieraliśmy się, że tąpnięcie na giełdach pod koniec 2018 roku pod wieloma względami przypomina głęboką korektę z 1998 r., co zresztą okazało się słuszną koncepcją.
Gdyby kurczowo trzymać się tej ścieżki, to należałoby założyć, że mamy właśnie... ostatnią średnioterminową falę wielkiej hossy trwającej od 2009 roku, jednej z najdłuższych w historii, z powodzeniem konkurującej pod względem czasu trwania z tą z lat 90. XX wieku.
Skąd takie wnioski? Czy jest to tylko bardzo subiektywna wizja oparta na typowym, zwodniczym doszukiwaniu się podobieństw na wykresie S&P 500? Nie, bowiem omawiana analogia z końcówką lat 90. opiera się na kilku obserwacjach uwzględniających szeroki kontekst. Przypomnijmy je pokrótce i odświeżmy implikacje płynące z historycznych podobieństw.
Obserwacja nr 1 – stopa bezrobocia po dziesięciu latach cyklicznego spadku
Nie mamy żadnych wątpliwości co do tego, że podobnie jak wielka hossa lat 90. miała ugruntowanie w postaci wieloletniego spadku stopy bezrobocia w USA (i na świecie), tak jednym z fundamentów obecnej hossy jest również poprawa na rynku pracy. Zauważmy, że od szczytu stopy bezrobocia w USA w październiku 2009 roku (na poziomie dokładnie 10 proc.) minęło już przeszło dziesięć lat (!).
Stopa bezrobocia jest też o tyle ciekawa, że podlega wieloletniemu cyklowi. Jest bardzo prawdopodobne, że po spadku trwającym od ponad dziesięciu lat prędzej czy później nadejdzie wzrost bezrobocia – bo tak działo się ZAWSZE w przeszłości.