Ten kryzys może mocno uderzyć w USA nie tylko pod względem gospodarczym. Silnie też wstrząśnie kampanią wyborczą. Prezydent Donald Trump był mocno krytykowany za zbyt późną reakcję na pojawienie się epidemii koronawirusa. Według doniesień magazynu „Vanity Fair" jest teraz zdenerwowany na swojego zięcia Jareda Kushnera, który przekonywał go wcześniej, że koronawirusowe zagrożenie to jedynie element kampanii podsycania strachu przed wyborami przez demokratów. Nie wiadomo, czy ktoś go w porę ostrzegł przed słuchaniem takich „mądrych rad". Wiadomo jednak, że później niektórzy przyjaciele, tacy jak Tucker Carlson, publicysta Fox News, docierali do Trumpa i uświadamiali o skali zagrożenia. Prezydent sięgnął po tym po radykalne środki – m.in. wstrzymanie lotów pomiędzy USA a Europą. Widmo recesji w roku wyborczym sprawiło, że szybko zmobilizował sekretarza skarbu Stevena Mnuchina do stworzenia pakietu stymulacyjnego dla gospodarki, wartego nawet 1,2 bln dolarów. Na podstawie ustawy o produkcji wojennej zaczęto mobilizować przemysł do wytwarzania brakującego sprzętu medycznego. Jego administracja sięgnęła nawet po pomysł wysłania do każdego dorosłego Amerykanina czeku na ponad 1200 USD. (Wcześniej takie pomysły były domeną ekscentryków, takich jak Andy Young, do niedawna starającego się o nominację prezydencką Partii Demokratycznej.) Ciekawe tylko, czy na taki pakiet zgodzi się zdominowana przez demokratów Izba Reprezentantów? Snuta przez Mnuchina wizja bezrobocia sięgającego 20 proc. może przeważyć nad niechęcią do Trumpa. Żaden kongresmen ani senator nie chce, by mu przypięto łatkę człowieka blokującego ratunek dla gospodarki. Z drugiej strony sami demokraci nie mają w obecnej sytuacji wiele do zaoferowania. Joe Biden, były wiceprezydent mający największe szanse na nominację u demokratów, w swoim planie walki z koronawirusem na pierwszym miejscu stawia „eliminację rasizmu". Ten 77-letni polityczny weteran, mówiąc niedawno o epidemiach, mylił ich nazwy, a ebolę nazwał „czymś, co się wydarzyło w Afryce". Najważniejszą część działań stymulacyjnych podjęły już administracja prezydencka i Fed. Demokratom z Kongresu pozostaje jedynie włączenie swoich pomysłów do wielkiego pakietu fiskalnego i liczenie na to, że opinia publiczna nie zacznie postrzegać Trumpa jako prezydenta przewodzącego wojnie z koronawirusem.
Budzący się olbrzym?
Stany Zjednoczone były krajem nieprzygotowanym na epidemię. Amerykanie od lat narzekają na swój system opieki zdrowotnej, który jest zdominowany przez prywatne placówki medyczne. Głównie narzekają na koszty leczenia, które potrafią rujnować nawet przedstawicieli klasy średniej. Za rządów Obamy próbowano reformować ubezpieczenia zdrowotne, ale skończyło się na stworzeniu systemu, który był bardziej skomplikowany niż wcześniej oraz na dużym wzroście składek na ubezpieczenie zdrowotne. Z reformy Obamacare były zadowolone głównie firmy ubezpieczeniowe, które pobierały te składki. Trump w dużym stopniu cofnął obamowską ofertę, ale niewiele dał w zamian. Co więcej, jego administracja cięła budżet Centrum Kontroli Chorób (CDC), przeznaczany na walkę z epidemiami. Amerykanom zabrakło więc systemu wczesnego ostrzegania, który na początkowym etapie epidemii pomógłby wykrywać jej przypadki. Walce z koronawirusem nie sprzyjało też amerykańskie prawo pracy. Dopiero Trump swoim zarządzeniem zagwarantował pracownikom poddanym kwarantannie wypłatę chorobowego. Sytuację komplikuje też to, że USA to państwo federalne. W każdym stanie i większym mieście podejmowane są inne decyzje dotyczące restrykcji związanych z epidemią. W niektórych stanach odwołano więc zajęcia szkolne, a w innych nie. Wielu Amerykanów lekceważy zaś zagrożenie. Na plażach Florydy w tym tygodniu nadal bawiły się dziesiątki tysięcy młodych ludzi, świętujących wiosenną przerwę w studiach (spring break). Część narodu podeszła jednak do zagrożenia z dużą zapobiegliwością. Producenci amunicji donoszą o blisko trzykrotnym wzroście jej sprzedaży w USA w ostatnich tygodniach.
Ameryka nie była przygotowana na epidemię koronawirusa, tak jak w 1941 r. nie była przygotowana na japoński atak na Pearl Harbor. Ale podobnie jak wówczas, tak teraz zaczyna pokazywać swoje wielkie zdolności organizacyjne. „Waszyngton działał wolno. Zaprzeczanie zagrożeniu ze strony Covid-19 doprowadziło do zmarnowania cennych trzech tygodni. Ale teraz USA działają z podobną determinacją jak po Pearl Harbor. Są one imponującą bestią, gdy się obudzą, nawet jeśli same nie mogą powstrzymać rynków przed wycenianiem nagłego zatrzymania gospodarki całej planety. (...)Dwie skłócone gałęzie władzy z zapierającą dech w piersiach szybkością zdołały stworzyć fiskalny pakiet stymulacyjny wart 1,2 bln USD. I mowa tu o faktycznych wydatkach, a nie gwarancjach. Na stole jest 500 mld USD »pieniędzy z helikoptera«, które dostaną gospodarstwa domowe" – pisze Ambrose Evans-Pritchard, publicysta brytyjskiego dziennika „The Telegraph".
W tryb wojenny wszedł również Fed, obcinając swoją główną stopę procentową do przedziału 0–0,25 proc., ogłaszając program QE o wartości 700 mld USD, a także zakupy operacji korporacyjnych.