Rynek pierwszych ofert publicznych odżywa, wykorzystując ożywienie, a w niektórych wypadkach nawet euforię na giełdach, jakie pojawiły się wraz z końcem lockdownów w gospodarkach. Napływ nowych inwestorów powoduje, że firmy chcą sięgnąć po ich kapitał. W kolejce do IPO stoją spółki, które przeprowadzą największe od lat, a nawet rekordowe w historii debiuty. Również w Polsce powinno dojść do bezprecedensowych IPO.
Debiutujące rekiny zwęszyły nową krew
Zaraz po wybuchu pandemii globalny rynek IPO oczywiście zamarł. Jednak już pod koniec I półrocza liczba debiutów zaczęła rosnąć. Dzięki temu w Chinach kontynentalnych udało się przeprowadzić w ciągu pierwszych sześciu miesięcy roku 120 IPO. Na drugim miejscu były Stany Zjednoczone z wynikiem 64 pierwszych ofert, a następnie Hongkong, gdzie odbyło się 59 IPO. W ostatnim czasie tempo wprowadzania firm na giełdy jeszcze przyspieszyło. Spółki wykorzystują popyt wśród nowych inwestorów, którzy pojawili się na giełdach wraz z covidową hossą. Zachęcają ich rosnące notowania indeksów m.in. na Wall Street, które dwa tygodnie temu ustanowiły historyczne szczyty.
– Obecne wzmożone zainteresowanie IPO to w głównej mierze efekt znakomitego zachowania rynku akcji w trakcie ostatnich czterech–pięciu miesięcy, jak również braku ciekawych i dużych ofert w pierwszej połowie roku. Inwestorzy, szczególnie w segmencie technologicznym, zapomnieli o ryzyku związanym z Covid-19 i spółki z popularnych segmentów (technologia, e-commerce, ochrona środowiska) próbują to wykorzystać, oferując swoje akcje przy bardzo wysokich wskaźnikach. Ponadto popyt inwestorów napędzają niskie stopy procentowe, co sprawia, że są oni skłonni inwestować w spółki wzrostowe z odroczonym w czasie przepływem finansowym, gdyż i tak nie mają alternatywy wśród bezpiecznych instrumentów. Zwróciłbym również uwagę na fakt, że coraz więcej dużych IPO jest plasowanych na rynkach azjatyckich, co zwiększa atrakcyjność inwestycyjną tych rynków – tłumaczy „Parkietowi" Tomasz Bursa, wiceprezes OPTI TFI.