Zarządzający i analitycy mają całą listę przewinień szefów spółek publicznych, które zrażają do nich inwestorów. Wszystkie ostatecznie sprowadzają się do jednego: główny akcjonariusz, czasem jednocześnie prezes albo nadzorca, korzysta z pieniędzy firmy, nie bacząc na interes pozostałych udziałowców.
Jacht, samoloty i... komora
W tym roku, słusznie czy nie, symbolem rozrzutności nieuwzględniającej interesów mniejszościowych inwestorów stała się pewna „Księżniczka". Chodzi o wart 37 mln zł motorowy jacht „Princess", wyleasingowany przez produkującą urządzenia elektroenergetyczne grupę ZPUE. Media powiązały transakcję z zainteresowaniami prezesa, kurs akcji dał nurka i sprawa stała się tematem dyskusji podczas zwyczajnego walnego zgromadzenia. Zarząd firmy przekonywał, że leasing jachtu to dużo tańszy sposób na marketing i zdobywanie kontraktów za granicą niż otwieranie lokalnych przedstawicielstw. Poinformował też, że zamierza jednostkę czarterować, a docelowo odsprzedać. Zapewnił, że polityka dywidendowa pozostaje niezmienna.
W tym roku niewielki pasażerski samolot wzięła w leasing za 5 mln euro informatyczna spółka Comarch, kontrolowana przez prof. Janusza Filipiaka. Według biznesmena to sposób na zminimalizowanie kontaktów z ludźmi w czasie epidemii.
Wiadomo jednak, że aby latać prywatnym samolotem, nie trzeba być jego właścicielem, a już na pewno nie musi być nim giełdowa spółka. Przykład dają takie firmy jak Asseco Poland. Przy okazji dyskusji o „Księżniczce" w mediach społecznościowych przypomniano, że informatyczna spółka miała niegdyś powietrzny statek. Przejęła go wraz z Prokomem Software Ryszarda Krauzego. Management informatycznej firmy zapewnił od razu, że to już pieśń przeszłości.
Prywatnym samolotem lata także Zygmunt Solorz, założyciel Cyfrowego Polsatu. Jak nam powiedziano w spółce, nie jest to jednak własność giełdowej grupy. Miliarder jest udziałowcem spółki Jet Story, która zarządza flotą powietrzną złożoną z własności różnych osób prywatnych.