Grudniowy sondaż Bank of America pokazał, że menedżerowie funduszy inwestycyjnych na świecie największe nadzieje wiążą z rynkami wschodzącymi – według większości ankietowanych to właśnie ta kategoria rynków akcji ma przynieść najwyższe stopy zwrotu w 2021 r. Z jednej strony za emerging markets przemawia wiele czynników, a z drugiej ten bagaż oczekiwań może być jedną z najpoważniejszych przeszkód do pokonania. Spróbujmy się przyjrzeć za i przeciw entuzjastycznemu podejściu do inwestycji na rynkach wschodzących.
Jeden z ulubionych wykresów fanów emerging markets pokazuje, że tzw. siła relatywna względem rynków rozwiniętych dopiero zaczyna nieśmiało podnosić się z trendu spadkowego trwającego z przerwami już od dziesięciu lat (!). Właśnie m.in. na tym fakcie bazują nadzieje związane z EM. Gdyby ten „supercykl" wreszcie na dobre uległ odwróceniu, przez nawet wiele lat rynki wschodzące mogłyby znowu triumfować jak w czasach swej świetności (2002–2010).
Jeśli jednak odłożymy na bok ujęcie relatywne i skupimy się na wartościach absolutnych, to z pewnością nie jest tak, że EM dopiero zaczynają odczuwać ożywienie. Hossa w tym segmencie jest już na pewnym etapie dojrzałości. Powróćmy do naszej „tablicy Mendelejewa" zaprezentowanej z okazji nowego roku – indeks rynków wschodzących MSCI znalazł się na drugiej pozycji w rankingu stóp zwrotu z wybranych aktywów za 2020 r. (wyprzedzając nawet nieznacznie akcje amerykańskie), zaś w zestawieniu za 2019 r. był na również bardzo dobrej trzeciej pozycji. Innymi słowy, EM nie są na etapie wychodzenia z zapaści, lecz mają za sobą dwa bardzo udane lata (w danych rocznych ciężko w ogóle dopatrzyć się skutków pandemii).
Tanio już było?
Fakt ten przekłada się na poziom wycen mierzony wskaźnikami takimi jak cena/wartość księgowa czy też P/E10 (cena/średnie zyski za ostatnie dziesięć lat). Z największą okazją ostatnich lat mieliśmy do czynienia jeszcze na początku 2016 r., promocja w nieco mniejszym zakresie powtórzyła się również w trakcie covidowego krachu w marcu. A teraz? Na koniec grudnia współczynnik P/BV zawędrował najwyżej od... 2008 r. (!), a P/E10 znalazł się najwyżej od „zaledwie" 2011 r.
Po promocyjnych wycenach, przy których wiele razy bardzo opłacało się kupować akcje na emerging markets, nie ma już więc ani śladu. Oczywiście odrębną kwestią jest to, czy walory stały się alarmująco drogie. Przypadek bańki spekulacyjnej z lat 2006–2007 przypomina, że „nigdy nie jest tak drogo, by nie mogło być jeszcze drożej" (tyle że jak stanie się za drogo, to potem skutki okazują się bolesne).