W kwietniu, gdy polska gospodarka została po raz pierwszy sparaliżowana antyepidemicznymi restrykcjami, produkcja sprzedana polskiego przemysłu załamała się o 25 proc. zarówno w stosunku do marca, jak i w ujęciu rok do roku, a w samym przetwórstwie przemysłowym jeszcze bardziej. Znalazła się wtedy na poziomie, na którym poprzednio była w 2013 r. Co do tego, że kwiecień wyznaczył dno recesji w tym sektorze, ekonomiści nie mieli wątpliwości. Ale na to, że w ciągu kilku miesięcy produkcja wróci do poziomu sprzed pandemii Covid-19, a jeszcze w 2020 r. znajdzie się znów na przedkryzysowej ścieżce wzrostu, nie liczyli nawet najwięksi optymiści.
Tak się jednak stało i to pomimo drugiej fali pandemii, której wiosną mało kto oczekiwał. Po spektakularnej zwyżce w grudniu, aktywność w przemyśle była już taka, jak gdyby żadnego kryzysu w 2020 r. nie było. I choć w całej Europie przemysł radził sobie w trakcie pandemii lepiej niż sektor usługowy, to w Polsce jego wyniki były lepsze niż gdzie indziej. W ciągu roku produkcja sprzedana (po oczyszczeniu z wpływu czynników sezonowych i kalendarzowych) w przetwórstwie zwiększyła się o około 7 proc., nawet bardziej niż w poprzednich dwóch latach, choć jeszcze przed wybuchem pandemii ekonomiści powszechnie oceniali, że w minionym roku polski przemysł w końcu „zarazi się" spowolnieniem od niemieckiego. A żywotność tego sektora w dużej mierze tłumaczy, dlaczego PKB Polski ostatecznie zmalał o 2,8 proc., a nie o ponad 4 proc., jak wydawało się wiosną.
Surfowanie na trendzie
Co przyniesie 2021 r.? Jasne jest, że nie należy przyzwyczajać się do takich wyników przemysłu jak grudniowy, gdy wzrost produkcji w ujęciu rok do roku był dwucyfrowy. Pod koniec ub.r. zadziałało bowiem kilka czynników, które w kolejnych miesiącach się nie powtórzą.
Jednym z nich była niska baza odniesienia sprzed roku, drugim – wyjątkowo korzystny układ kalendarza. Ostatni grudzień nie tylko liczył o dwa dni robocze więcej niż rok wcześniej (jeśli nie liczyć wolnego dnia za drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, który przypadł w sobotę), ale jeszcze święta przypadające pod koniec tygodnia nie zachęcały pracowników do dłuższych urlopów, których i tak zresztą nie było jak spędzać. Dodatkowo, jak podkreśla w rozmowie z „Parkietem" Michał Koleśnikow, kierownik zespołu analiz sektorowych w PKO BP, pod koniec roku wiele firm w Europie – na głównych rynkach zbytu polskich producentów – budowało większe zapasy komponentów i towarów finalnych. Było to spowodowane zbliżającym się końcem okresu przejściowego po wystąpieniu Wielkiej Brytanii z UE, wygasaniem z początkiem 2021 r. obniżki stawek VAT w Niemczech oraz obawami o przerwy w dostawach w związku z zaostrzanymi ograniczeniami aktywności ekonomicznej.