Brak impulsów przypomniał o pandemii
W warunkach braku bardziej istotnych wydarzeń i publikacji danych inwestorzy poddali się emocjom związanym z ekspansją wersji Delta koronawirusa. Poniedziałkowe tąpnięcie indeksów szybko pobudziło do zakupów akcji. Choć może to brzmieć nieco paradoksalnie, dynamiczna przecena przyczyniła się w większości przypadków do podjęcia próby zakończenia niedawnej spadkowej korekty. W przypadku głównych indeksów na Wall Street odrabianie strat udało się niemal w pełni. Powrót do punktu wyjścia, czyli stanu sprzed zaledwie kilku dni, gdy ustanawiane były historyczne rekordy, nie oznacza, że ryzyko zniknęło i można mieć pewność, że hossa będzie kontynuowana. Kolejna fala pandemii staje się coraz większym zagrożeniem, choć na razie większość rządów uspokaja, że może nie dojść do ponownego zamykania gospodarek i poważniejszych ograniczeń kontaktów społecznych. Jest więc nadzieja, że koniunktura nie ucierpi w takim stopniu, jak miało to miejsce w przypadku poprzednich fal epidemii. Czy rzeczywiście tak będzie, okaże się zapewne w ciągu kilku tygodni. Będzie to czas niepewności.
Na razie panika została zduszona w zarodku. Dow Jones do czwartku zyskiwał 0,4 proc., S&P 500 rósł o 0,9 proc., a Nasdaq Composite aż o 1,8 proc. Na głównych parkietach naszego kontynentu zmiany indeksów były symboliczne. Niemiecki DAX zniżkował o 0,3 proc., paryski CAC40 rósł o 0,2 proc., jedynie londyński FTSE 250 szedł w górę o 0,9 proc. W krajach Europy Południowej, w których turystyka ma odczuwalny wpływ na gospodarkę, sytuacja była zróżnicowana. Indeksy giełd w Portugalii i Włoszech zanotowały jedynie symboliczne zmiany. W Hiszpanii wskaźnik zwyżkował o 1,4 proc., zaś w Grecji tracił 1 proc. Wyraźne umocnienie się amerykańskiej waluty nie wpłynęło w istotny sposób na sytuację na rynkach wschodzących. MSCI Emerging Markets kontynuował co prawda trwającą od siedmiu tygodni tendencję spadkową, ale do czwartku tracił jedynie 0,5 proc., a cała wspomniana sekwencja „kosztowała" go zaledwie 5 proc.
O drzemiącym ryzyku zdaje się przypominać wspomniane umocnienie się dolara oraz dynamiczny wzrost notowań obligacji skarbowych. Kurs euro spadł poniżej 1,18 dolara, a Dollar Index momentami przekraczał 93 punkty, docierając do poziomu najwyższego od pierwszych dni kwietnia. Rentowność amerykańskich dziesięciolatek z kolei w momencie największych obaw na rynkach akcji schodziła poniżej 1,2 proc., czyli do poziomu z lutego.
Poniedziałek grozy na GPW
Poniedziałkowe tąpnięcie indeksów na warszawskim parkiecie nadwerężyło optymizm inwestorów. Szybkie odreagowanie nie zmniejszyło niepokoju, nie było także na tyle silne, by skutkować odrobieniem strat. W efekcie do czwartku WIG20 tracił 1,3 proc., WIG zniżkował o 0,7 proc., mWIG40 spadał o 0,3 proc., a sWIG80 o 1,1 proc. To oznacza, że większość tych wskaźników kontynuuje ruch w bok. Poziomy technicznego wsparcia zostały obronione, wypada więc jedynie czekać na rozwój sytuacji. Prawdopodobnie impuls nadejdzie ze światowego otoczenia, choć w ostatnim czasie nasz rynek wykazywał oznaki względnej słabości, zarówno wobec giełd rozwiniętych, jak i emerging markets. Rodzime czynniki, głównie w postaci dynamicznie poprawiających się wskaźników koniunktury gospodarczej, niespecjalnie działają na inwestorów. Aktywność handlu stopniowo maleje, jednak dotyczy to głównie indeksu największych spółek, co wskazuje na mniejszą obecność graczy zagranicznych. Przyzwoite obroty w sektorze małych i średnich firm zawdzięczamy prawdopodobnie klientom funduszy inwestycyjnych. Obserwowane jest większe zainteresowanie strategiami akcyjnymi, kosztem funduszy dłużnych. Jeśli dotychczasowe tendencje i okoliczności zostaną utrzymane, można się spodziewać jeszcze większego napływu kapitału na naszą giełdę po wakacjach. Mówiąc o okolicznościach, należy mieć na względzie głównie wysoką inflację, która popycha posiadaczy oszczędności w kierunku bardziej ryzykownych aktywów, dających szansę na osiągnięcie wyższych stóp zwrotu.