Sektor motoryzacyjny od kilku lat przeżywa rewolucję polegającą na przejściu z napędu spalinowego na elektryczny. Jednocześnie, dzięki rosnącej liczbie czujników, auta stają się coraz bardziej inteligentne. To tylko dwa z czynników, które pomagały usprawiedliwić wzrost ceny nowych samochodów w ostatnim czasie.

Nie są to jedyne zmiany zachodzące w branży motoryzacyjnej. Produkcja samochodów elektrycznych jest mniej skomplikowana niż samochodów spalinowych, a tym samym łatwiej można ją zautomatyzować. A skoro można ją zautomatyzować, to można ją również przenieść z kraju o stosunkowo wysokich kosztach pracy, takiego jak Niemcy, do kraju, gdzie jest taniej, czyli np. do Chin, a następnie wysłać gotowy pojazd w podróż statkiem do Europy. Przy obecnych stawkach, które istotnie wzrosły w ciągu ostatnich dwóch lat, koszt takiego rejsu w przeliczeniu na jeden samochód to około tysiąca euro.

W związku z prostszym procesem produkcji samochodów elektrycznych zmniejszają się bariery wejścia dla nowych graczy, co stanowi dodatkowy problem dla producentów samochodów. W tym przypadku konkurentami są firmy chińskie, oferujące często małe, tanie auta, choć nie tylko. Wydaje się jedynie kwestią czasu, kiedy na europejskich drogach zaczniemy dostrzegać chińskie pojazdy elektryczne. Tym, co budzi obawy niektórych konkurentów, jest cena, która jest nieporównywalnie wyższa niż w przypadku elektroniki użytkowej, gdzie chińscy producenci konkurują z zachodnimi firmami już od dłuższego czasu. O obawach europejskich producentów samochodów niech świadczą choćby ostatnie naciski Francji na Brukselę w sprawie podniesienia ceł i opłat na chińskie samochody elektryczne.

Obserwujemy też ostatnio odpowiedź europejskich producentów samochodów na te zagrożenia w postaci zmian strategii. Przykładowo już rok temu dyrektor finansowy Volkswagena zapowiedział, że spółka przestanie skupiać się na wzroście liczby sprzedanych samochodów, a skupi się na wyżej marżowych samochodach klasy premium. Podobną strategię obrali Mercedes i BMW.

Na wspomnianych zmianach korzystają operatorzy tak zwanych RORO-wców, czyli statków przeznaczonych do transportu samochodów. Podobnie jak w przypadku tankowców armatorzy wstrzymują się ze zwiększaniem floty ze względu na niepewność przyszłych regulacji dotyczących napędu tych statków. Jeśli zainwestują w statek napędzany amoniakiem, a dojdzie do poluzowania regulacji, mogą zostać z nieefektywną maszyną. Z kolei jeśli kupią statek z napędem konwencjonalnym, przy zaostrzeniu regulacji będą mieli statek, ale ze względu na zbyt wysoką emisyjność nie będą mogli nim pływać. Do spółek zajmujących się transportem morskim samochodów zaliczyć można trzy norweskie: Hoegh Autoliners, GCC czy Wallenius Wilhelmsen.